TOMASZ D. KOLANEK: Coraz więcej osób zwraca uwagę, że współczesna kinematografia próbuje zrobić z pornografii „sztukę wyższą”. Coraz więcej filmów jest reklamowanych jako „dzieła” prezentujące nagość i tzw. momenty. Dlaczego?
CEZARY NOWICKI:Zacznę od czegoś banalnego. Z pornografią od zawsze jest ten sam problem – trudno ją zdefiniować. Niektóre definicje mówią np., że pornografia to prezentacja stosunku seksualnego w celu wywołania podniecenia. Skąd mamy wiedzieć, jaki był cel autorów filmu? Może być on oczywisty. Ale jak to udowodnić? No i zarówno twórca, jak i widz mogą mieć… specjalne preferencje... Quentin Tarantino jest np. fetyszystą kobiecych stóp. Pojawiają się one w jego filmach wręcz natrętnie, a zarazem stanowią jego autorski „touch”...
Na przykład w „Bękartach wojny”…
Nie tylko. Bardzo dobrze widać to w „Pulp Fiction”, gdzie Esmeralda Villalobo (Angela Jones) gołą stopą naciska pedał gazu w taksówce, gdy wiezie Butcha Coolidge’a (Bruce Willis). Gołe stopy ma również tańcząca Mia Wallace grana przez Umę Thurman. Tarantino nie kryje się z tym fetyszem, ale nie sądzę, żeby jego zamiarem było wywołanie podniecenia u widza.
A jakie są inne definicje pornografii?
Inna definicja pornografii obejmuje przypadki, w których prezentowane są narządy płciowe, jeszcze inne mogą być znacznie bardziej „rygorystyczne”… W Ameryce istnieje tzw. pas biblijny, gdzie – zwłaszcza na prowincji – dominują konserwatywni protestanci. Na przeciwległym biegunie leżą liberalne „miasta grzechu”. Jednym z takich miejsc było i jest Hollywood, gdzie wraz z szybkim rozwojem przemysłu filmowego zaczęło dochodzić do coraz większych skandali seksualnych i podejrzanych zgonów. Proszę sobie wyobrazić, że samo środowisko filmowe pod naciskiem opinii publicznej, czyli widzów, powołało specjalną komisję i stworzyło sławny „Kodeks Haysa”, zawierający wytyczne, co wolno, a czego nie wolno.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.