W Stanach Zjednoczonych, 45 lat temu. Kłopoty z praworządnością, a raczej spór między liberałami i zwolennikami zaostrzania kar podzieliły kraj. Hollywood zareagował, zapalając zielone światło dla kina moralnego niepokoju. W tej konwencji świetnie odnalazł się Norman Jewison. Zmarły w ubiegłym tygodniu reżyser, z pomocą ówczesnej żony – zdolnej scenarzystki – popełnił film o adwokacie zmagającym się z bezdusznym systemem. Arthur Kirkland otrzymuje propozycję nie do odrzucenia: ma bronić sędziego oskarżonego o gwałt, chociaż nie pała do niego sympatią. Historia cokolwiek naciągana, lecz opleciona mnóstwem wątków pobocznych, wzmacniających tezę o trądzie panującym w nowojorskim Pałacu Sprawiedliwości. Szlachetnego prawnika zagrał Al Pacino.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.