Ursula von der Leyen, przemawiając na zjeździe Europejskiej Partii Ludowej w Bukareszcie, wskazała konkretnych, śmiertelnych wrogów Unii Europejskiej, demokracji i swojej formacji. Wśród „populistycznych” partii zachodnioeuropejskich, takich jak francuski Front Narodowy, hiszpański VOX i niemiecka AfD, wymieniła polską Konfederację. Wydaje się to pewnym zaskoczeniem. Przecież tym „zagrożeniem dla demokracji”, przeciwko któremu von der Leyen jeszcze niedawno posyłała do boju Donalda Tuska, było zawsze dla eurokratów Prawo i Sprawiedliwość. Tym razem zaś von der Leyen w ogóle o nim nie wspomniała.
Jak to rozumieć? Czy przewodnicza KE doceniła w ten sposób, że wprawdzie partia Jarosława Kaczyńskiego jest „grupie trzymającej UE” obca kulturowo i nieakceptowalna ze względu na swą prawicową tożsamość, ale jednak konkretnymi decyzjami podejmowanymi podczas ośmioletnich rządów zasłużyła na uznanie za formację lojalną wobec Wspólnoty i „państwa
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.