Izraelska aktywistka Emily Schrader zaapelowała w mediach społecznościowych, by nie mówić o konflikcie Izraela z Iranem, lecz z Islamską Republiką, gdyż – jak stwierdziła – „Izrael jest sojusznikiem Iranu”, a Islamska Republika nie tylko nie reprezentuje Irańczyków, lecz także jest ich wrogiem.
To oczywiście część izraelskiej propagandy, choć faktem jest, że „Islamska Republika” i „Iran” to nie to samo. Relacja między tymi dwoma pojęciami jest mniej więcej taka, jak między PRL a Polską, choć oczywiście do wszelkich analogii trzeba podchodzić z ostrożnością. Wiarygodnych badań opinii publicznej w Iranie nie ma, a w wyborach prawo do kandydowania mają wyłącznie osoby popierające obowiązujący ustrój, a zatem trudno powiedzieć, jaki odsetek popiera wprowadzoną w 1979 r. Islamską Republikę i jej politykę zagraniczną, a jaki ją odrzuca.
Zwolennicy Islamskiej Republiki stanowią jednak znaczący odsetek wśród Irańczyków, choć nie absolutną ich większość. Poza tym Iran nie jest okupowany przez Marsjan, którzy przylecieli z kosmosu i napadli na ten kraj, a teraz narzucają obce Irańczykom zasady.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.