Jak zauważyła Nowaczewska, "w kilku mediach pojawiło się takie zdanie, że szanse przegranej Trumpa zmalały do zera".
– Pomijając to, że Biden ma niezwykle słabe notowania – nie tylko wśród wyborców niezdecydowanych, ale także we własnej partii – i bardzo źle wypadł w czasie debaty, to Trump wyprzedza go przede wszystkim w kluczowych stanach. A do tego dochodzi to wydarzenie z weekendu, które – można powiedzieć – Trump wykorzystał w sposób perfekcyjny – mówi dr Nowaczewska.
Zdjęcie – symbol
Dr Nowaczewska podkreśla, że zdjęcie przedstawiające Trumpa z zakrwawiona twarzą i podniesioną pięścią na pewno przejdzie do historii. To jej zdaniem moment, który przewartościuje kampanię wyborczą. – Jeszcze bardziej zjednoczy koalicję republikanów, wręcz podnosząc byłego prezydenta do rangi męczennika – dodaje amerykanistka.
Ekspert dodaje, że "należy tylko przyklaskiwać instynktowi" byłego prezydenta USA.– Jest to zwierzę absolutnie medialne. Myślę, że większość z nas w takiej sytuacji czym prędzej uciekałaby z tego podium, kryła się, a on miał jeszcze odwagę – może na granicy z brakiem rozsądku, jeśli nie głupotą – i zatrzymał się na tym podium i wykorzystał sytuację do uniesienia dłoni, pięści z gestem, który oznaczał "walczcie" – słyszymy. Dr Nowaczewska podkreśla, że Trumpowi należy przyznać, że świetnie się czuje wśród tłumów.
Zastrzeżenia wobec Secret Service
Podczas wiecu w Pensylwanii, 20-letni mężczyzna wystrzelił serię z karabinu w kierunku kandydata Republikanów na prezydenta Donalda Trumpa. Polityk został raniony w ucho, jednak nic poważnego mu się nie stało. Napastnik zabił 50-letniego strażaka, który wraz z rodziną uczestniczył w wydarzeniu.
Szefowa Secret Service przyznaje, że przy zabezpieczaniu wiecu Donalda Trumpa w Pensylwanii doszło do poważnych naruszeń. –To było nie do przyjęcia. (...) Odpowiedzialność spoczywa na mnie – powiedziała w wywiadzie dla stacji ABC News szefowa Secret Service, Kimberly Cheatle.
Czytaj też:
Gen. Polko: Zaniedbania Secret Service są rażąceCzytaj też:
"Czas wziąć Trumpa na celownik". Biden przyznaje się do błędu