To wyjątkowo obsceniczne, obrazoburcze i prowokacyjne widowisko gorszyło wtórnością i prymitywizmem. Bazujący na współczesnym kodzie kulturowym Zachodu spektakl operował utartymi formami wyrazu. Nagi facet z genitaliami na wierzchu, kobieta z brodą, czy didżejka – lesbijka swoim wyglądem promująca zdrowy, olimpijski tryb życia. Wszystko ociekało seksualnością, infantylizmem i brutalnością. Ot jakże typowe dla współczesnej antykultury, pozbawione subtelności „dzieło” mające na celu jedynie wywołanie skandalu. Cel ten został zresztą osiągnięty i to do tego stopnia, że nazajutrz MKOL zmuszony został przekazać słowa ubolewania, przepraszając chrześcijan na całym świecie, których widowisko mogło szczególnie urazić.
Wydaje mi się, że warto jednak pochwalić Francuzów za organizację ceremonii otwarcia. Do tej pory organizatorzy Igrzysk wykorzystywali ceremonie otwarcia, aby oprócz przesłania olimpijskiego pochwalić się przed światem swoją kulturą i witalnością. To dość oczywiste. Rządy nie po to łożą miliardy euro, dolarów, jenów czy rubli na organizację Igrzysk, aby obnażać się przed światem ze swoimi słabościami. Pamiętam monumentalne otwarcie Igrzysk w Pekinie w 2008 r. zwiastujące nową epokę, w którą potężne Chiny wkraczają jako jedna z najstarszych cywilizacji naszego globu. Pamiętam otwarcie Igrzysk w Atenach w 2004 r. jakże naturalnie operujące kulturowym, uniwersalnym dziedzictwem starożytnej Grecji. Pamiętam na wskroś brytyjskie otwarcie Igrzysk w Londynie w 2012 r., podczas którego popkulturowe elementy współczesnej Wielkiej Brytanii przeplatały się z nostalgicznie przedstawionym dziedzictwem dawnego imperium. Wszystkie te spektakle dotychczas starannie ukrywały słabości, niosąc przesłanie pełne chwały i triumfu organizatora Igrzysk. Francuzi po raz pierwszy w dziejach zmienili formułę i postawili na szczerość. I to należy docenić. Można się było spodziewać, że ceremonia olimpijska ukaże blask i potęgę Francji. Dziedzictwo Karola Wielkiego, Joannę d `Arc, Ludwika XIV, filozofów Oświecenia, katedry, zamki nad Loarą, Świętoszków, muszkieterów, słynną francuską kuchnię, sznyt mody, wina, perfumy, burleskę czy Louis de Funes. Tyle, że to by właśnie stanowiło ową manipulację stosowaną dotychczas przez wszystkich poprzednich organizatorów Igrzysk. Manipulację, bo tej Francji już dawno nie ma. Francuzi nie siląc się na żadne subtelności ukazali swój kraj w sposób naturalistyczny i dosłowny jako sodomicki zamtuz w stylu danse macabre, skupisko brzydoty i chaosu, którym w istocie Francja się stała. W której jedyne odniesienia do europejskiej kultury i dawnej chwały polegają na ich profanacji i wyszydzaniu. I za tą szczerość, za to wyznanie prawdy należą się Francuzom gratulacje.
W cieniu ceremonii otwarcia Igrzysk Olimpijskich rozegrał się kolejny akt naszego narodowego dramatu. Jego scenerią nie były jednak deski choćby prowincjonalnego teatru, lecz zatęchła obskurna nora, do której przyzwoitych ludzi przywleczono siłą każąc im oglądać sadystyczne widowisko, w którym kilku osiłków znęca się nad niewinnym człowiekiem. W roli pobitej ofiary tym razem wystąpił komentator sportowy Przemysław Babiarz, któremu brutalne ciosy wymierzali zarząd TVP w likwidacji oraz jakiś telewizyjny troglodyta odczytujący na antenie piętnujące Babiarza oświadczenie w stylu pierwszych dni stanu wojennego. Zapiewajło Tomasz Lis nawoływał Babiarza do złożenia samokrytyki, z lubieżnością w oczach zapewniający ofiarę, że jeżeli przeprosi oprawców to ci przestaną go bić. Na bramce zapewniający bezkarność Adam Bodnar.
Właściciel lokalu Donald Tusk, chwilowo nieobecny, nie tylko zgarnie dolę z biletów i zakładów. To główny beneficjent osobliwego spektaklu, wykorzystujący zmieszanie, aby w tym czasie grasować w innych rewirach miasta, podczas nieobecności jego mieszkańców. Alegoryczne przedstawienie Polski jaki miasta grzechu, pokazuje także mechanizm sprawowania władzy przez koalicję 13 grudnia.
Proszę mi wybaczyć, ale ja naprawdę nie uwierzę w to, że redaktora Babiarza odsunięto od komentowania Igrzysk za powtórzone zresztą przez niego po raz kolejny słowa o komunistycznym przesłaniu piosenki „Imagine” Johna Lennona. Wypowiedź Babiarza rekapitulowała wszak to co o swoim dziele mówił sam autor – John Lennon w latach siedemdziesiątych. Babiarz na nikogo nie krzyczał, nikogo nie obrażał, nie odnosił się do bieżącej polityki, nie krytykował LGBT czy tranzycji dzieci i nie wykonał żadnych gestów, które naruszałyby poprawność polityczną czy inne obskuranckie tabu przyjmowane przez lewacki establishment. Cechą charakterystyczną tego tabu jest bowiem to, że nie wyklucza ono krytycznych odniesień do minionych totalitaryzmów, zwłaszcza faszyzmu, ale także komunizmu. Obrońcy „demokracji i praworządności” sami chętnie operują związkami frazeologicznymi wykorzystującymi historyczne odniesienia ideologiczne jako pałkę na tych, którzy usiłują owo tabu złamać. Istnieje zresztą pewien klucz korzystania z tych odniesień. Określenie faszysta zarezerwowane jest dla każdego, kto pozostając szczerym patriotą przedkłada wyższość państwa narodowego nad kosmopolitycznymi strukturami z Unią Europejską na czele. Ale i komunizm w różnych postaciach pojawia się w salonowej propagandzie tyle, że chodzi tu głównie o odniesienia do programu gospodarczego realizowanego w czasach rządów PIS, a czasem także do niewłaściwego z punktu widzenia salonu stosunku do Izraela, jako współczesnej moczarowszczyzny czy gomułkowszyzny.
Krytyczne odniesienia do komunizmu same w sobie nie przekraczają granic orwellowsko – bodnarowskiej wolności słowa. Tym bardziej trudno uznać, iż przekroczyła je wypowiedź redaktora Babiarza w trakcie dwugodzinnej transmisji, dotycząca zresztą kwestii marginalnej jaką jest interpretacja utworu Johna Lennona. Nie kupuję też teorii, że Babiarza i tak zamierzano zwolnić jako przedstawiciela „kurszczyzny” w TVP i szukano tylko pretekstu, który nadarzył się podczas ceremonii otwarcia Igrzysk. W świetle brutalnych metod i praktyk reżimu Donalda Tuska wydaje się oczywiste, iż do usunięcia Babiarza nie był potrzebny żaden pretekst. Gdyby miano go zwolnić to by go zwolniono bez jakiegokolwiek powodu i komentarza.
Decyzja TVP szokuje swoją małostkowością i absurdem do tego stopnia, że staje się oczywiste, iż nie o samego Babiarza tu chodziło. Zwolnienie dziennikarza sportowego za kilka słów o piosence sprzed ponad pięćdziesięciu lat stanowi tak jaskrawy przykład głupoty, że naprawdę trudno uwierzyć, że faktycznie było to działanie podjęte z zemsty czy w ramach obrony poprawności politycznej. Przerysowanie całej sytuacji, jej ponura groteskowość wskazuje, iż była to w istocie kolejna brutalna maskirowka mająca na celu wywołanie awantury służącej odwróceniu uwagi od spraw naprawdę istotnych i niewygodnych dla Donalda Tuska. Oczywiście straty dla obozu władzy będą poważne. Tego rodzaju działanie poza czytelnikami Gazety Wyborczej czy grupą prymitywnych hunwejbinów spod znaku silnych razem zostanie odebrane jako nieprzyzwoite i niedorzeczne. Redaktor Babiarz wzbudzał powszechną sympatię, miał swoje poglądy, ale zawsze wypowiadał się z klasą, nikogo nie obrażając. Sympatia ludu będzie po jego stronie. Jednak główny beneficjent akcji, czyli Donald Tusk nie jest bezpośrednio uwikłany w zwolnienie Babiarza. W ogóle go nie ma, podobno jest na urlopie. A jeszcze kilka dni temu był w centrum uwagi, w ogniu pytań o rolę dwóch niewiast wątpliwej proweniencji
w jego najbliższym otoczeniu. Sprawa ta zaczęła przybierać niebezpieczny dla Tuska obrót. W grę wchodziły niewyjaśnione powiązania z Rosją, dziwne zdjęcia wskazujące na dosyć wątpliwą reputację przynajmniej jednej z kobiet czy podejrzenia o nielegalny lobbing. Historia stawała się głośna, mocno skandalizująca, a nawet memiczna co u doświadczonego polityka jakim jest Tusk musiało uruchomić sygnał alarmowy. Ponieważ chodziło o premiera polskiego rządu można było zakładać, że ta stawiane coraz głośniej pytania przerodzą się w poważny kryzys, a nawet doprowadzą do zdrapania teflonowej warstwy, którą póki co Donald Tusk jest szczelnie okryty.
To zresztą nie pierwszy raz, kiedy obecna ekipa rządowa organizuje „krwawy” spektakl dla odwrócenia uwagi od najbardziej ponurych łajdactw. Nielegalne przejęcie TVP, zamrożenie inwestycji infrastrukturalnych, kryzys migracyjny, wzrost cen energii i wody, skandaliczne układy z Niemcami podczas ostatniej wizyty Olafa Scholza w Polsce, czy ostatnio wybielanie Stauffenberga w Gdańsku. Temu wszystkiemu towarzyszą brutalne sesje nadużyć władzy, których ofiarami padają ludzie tacy jak posłowie Wąsik i Kamiński, ksiądz Olszewski, poseł Romanowski czy kobiety pracujące w Funduszu Sprawiedliwości, przetrzymywane w więzieniu w warunkach zbliżonych do regularnych tortur. Wszystko to przeplatane regularnymi występami Romana Giertycha, który zapewne dążąc do osobistej zemsty staje się jednocześnie użytecznym „show runnerem” widowiska.
W ogóle nie zamierzam w tym miejscu odnosić się do zasadności zarzutów stawianych prześladowanym osobom. Tu chodzi po prostu o nieadekwatność działań i nieproporcjonalność zastosowanych metod, dokładnie tak jak w przypadku sprawy redaktora Babiarza. Bo tego rodzaju niegodziwe akcje uruchamiają sprzeciw przyzwoitych ludzi, angażują opozycję i wypełniają czas na antenach wolnych mediów, nie podporządkowanych obecnej władzy. Wiążą się także z pewnym kosztem politycznym. Jednakże w czasie, gdy przyzwoici ludzie protestują w obrocie księdza Olszewskiego, interesują się obroną posła Romanowskiego, zatrzymanego przez bodnarowską prokuraturę z naruszeniem międzynarodowego immunitetu, ekipa Donalda Tuska wyrządza szkody na ogromną skalę, których skutkiem będzie trwałe upośledzenie państwa polskiego na długie lata, obniżenie konkurencyjności polskiej gospodarki, wzrost przestępczości oraz zubożenie Polaków.
Przypomina to trochę fabułę filmu Szklana Pułapka 3, w którym gang złodziei nomen omen pochodzących z Niemiec rabował federalne złoto na Wall Street, podczas gdy nowojorska policja szukała bomby rzekomo podłożonej w jednej ze szkół. Dlatego ponad wszystko trzeba zachować przytomność umysłu, aby mimo słusznego oburzenia na krzywdę wyrządzaną konkretnym osobom nie stracić z oczu, tego, że gra toczy się o znacznie większą stawkę, a ostatecznie ofiarami tuskowej maskirowki stajemy się my wszyscy.