Dlaczego warto nadal rozmawiać o wyborach prezydenckich w USA z 2020 r.?

Dlaczego warto nadal rozmawiać o wyborach prezydenckich w USA z 2020 r.?

Dodano: 
Biały Dom, zdjęcie ilustracyjne
Biały Dom, zdjęcie ilustracyjne Źródło: Pexels
Tomasz Błaut | Po kolejnym zaskakującym media i polityków zwycięstwie Donalda Trumpa na tapetę powrócił jeden z najważniejszych dla dziennikarzy tematów. Czy Donald Trump zamierza wreszcie pogodzić się ze swoją przegraną w wyborach prezydenckich z 2020 r.? Kirsten Walker, podczas wywiadu z 8 grudnia dla stacji NBC, postawiła mu to pytanie. Trump odparł: „Czemu miałbym to zrobić?”.

Dobre pytanie. Czy niespodziewana wygrana Trumpa oznacza, że amerykański system wyborczy działa bez zarzutu? Trump śmie w to powątpiewać, mówiąc, że tym razem liczba oddanych na niego głosów była zbyt wielka, żeby udało się ustawić te wybory („Too Big To Rig”, jak to często podkreśla).

Walker nie kryła swojego niezadowolenia. Trump od czterech lat nieustannie podważa funkcjonowanie amerykańskiej demokracji, co skutkowało m.in. brutalnym atakiem na Kapitol. Teraz taki człowiek zamierza ponownie objąć urząd prezydenta najpotężniejszego kraju na świecie i dalej szerzyć teorie spiskowe o skradzionych wyborach? Krąży nawet pogłoska, że Trump może powołać specjalną komisję do zbadania tego, co wydarzyło się w 2020 r.

Co prawda Trump powiedział Walker, że tego nie zrobi, ale może mówił to na potrzeby wywiadu. Wielu czołowych konserwatystów publicznie oświadczyło, że nie zamierza odpuścić tematu skradzionych wyborów, np. Steve Bannon, były sojusznik Trumpa oraz prowadzący program War Room. Trudno też sobie wyobrazić, żeby Trump po udanym wieczorze wyborczym nagle zmienił zdanie. Tym bardziej, że w czasie jednego z wieców pochwalił radnych ze Stanowej Rady ds. Wyborów w stanie Georgia, dając wszystkim jasno do zrozumienia, że jest świadomy toczącej się tam batalii.

Sedno problemu tkwi gdzie indziej. Dociekanie prawdy o wyborach prezydenckich z 2020 r. nie może być sprowadzane tylko i wyłącznie do pytania, czy te wybory rzeczywiście zostały skradzione (choć ten aspekt sam w sobie jest arcyważny). Jeśli to rzeczywiście miało miejsce, to Joe Biden sam tego nie zorganizował. Ujawnienie prawdy jest jednoznaczne z wywleczeniem na światło dzienne osób trzymających ręce na dźwigniach prawdziwej władzy. Osób, które dopuściły się niewyobrażalnej zbrodni, żeby umieścić preferowanego przez siebie kandydata w Gabinecie Owalnym. Joe Biden wkrótce opuści Biały Dom, ale sprawcy jego kontrowersyjnego zwycięstwa nadal będą narzucać swoją wolę zza kulis.

Przykład stanu Georgia stawia wszystko na głowie. Decyzja Stanowej Rady ds. Wyborów z 8 października 2024 r. o tym, żeby hrabstwo Fulton przekazało Radzie wszystkie materiały z wyborów prezydenckich z 2020 r. nie jest wcale próbą zaskarbienia sobie sympatii u Donalda Trumpa. To efekt końcowy łańcucha zdarzeń mającego miejsce na przestrzeni ostatnich czterech lat, wypadkowa toczącej się nieustannie konfrontacji między mieszkańcami stanu Georgia próbującymi zweryfikować poprawność wyniku wyborów a przedstawicielami tego stanu. Przedstawicielami, którzy pozorują chęć obrony integralności wyborów, ale w momencie uderzenia w czułą stronę dają wyraźnie do zrozumienia, że coś jest nie tak. Udają jednak, że nie ma problemu, bo przecież sami siebie sprawdzili i nie stwierdzili żadnych nieprawidłowości.

Ujmując rzecz inaczej, ta nieustępliwość w dociekaniu prawdy umożliwia teraz zinterpretowanie tej kwestii od zupełnie innej strony. Co jeśli przedstawiciele stanu Georgia – m.in. Sekretarz Stanu Brad Raffensperger oraz Dyrektor ds. operacyjnych Gabriel Sterling – od początku wszystkich okłamywali?

Należy przypomnieć, że Trump zaciekle kwestionował oficjalny wynik wyborów w stanie Georgia. Prośba o trzecie przeliczenie głosów. Nagranie ze State Farm Arena. Prośba o weryfikację podpisów. Wyliczenia w oparciu o spis wyborców. Głośno było zwłaszcza o rozmowie telefonicznej między Trumpem a Raffenspergerem, w czasie której Trump naciskał na Raffenspergera, żeby ten „znalazł” dla niego ok. 12 tysięcy głosów. Niejednokrotnie porównywano to do nacisku w stylu mafijnym. Ten konkretny temat był nawet poruszany w głównych wydaniach wiadomości w Polsce.

Choć już wtedy można było wyczuć, że ma miejsce pewnego rodzaju manipulacja ze strony przedstawicieli stanu Georgia, to jednak wśród Republikanów panowała atmosfera kreatywnej spekulacji. Zwłaszcza zarzut o nocnym przeliczaniu głosów w dniu wyborów stał się ulubionym mitem trumpowej prawicy. Kilka pracowników lokalu wyborczego wydobyło spod stołu ukryte tam wcześniej karty do głosowania, które następnie potajemnie przeliczano, aby zmienić wynik wyborów na korzyść Joe Bidena. Sekretarz Stanu Brad Raffensperger odparł ten zarzut publikując pełne nagranie z kamer monitoringowych obecnych w tym pomieszczeniu (na niedostępnej już stronie SecureVoteGA.org). Widać wyraźnie, że oskarżani pracownicy na oczach wszystkich umieścili pojemnik z nieprzeliczonymi kartami do głosowania pod stołem, gdy dostali informację o konieczności zaprzestania liczenia głosów.

Mimo to cień podejrzenia nie zniknął. Trudno nie było odnieść wrażenia, że przedstawiciele stanu Georgia mieli coś do ukrycia, ale ponieważ to oni znali całą prawdę, wiedzieli dokładnie jak rozwiać pojawiające się wątpliwości. Prezentowali pozornie sensowne wyjaśnienia. Grali na zwłokę. Albo zwyczajnie udawali, że nie ma problemu.

Tak było do czasu. Posiedzenie Stanowej Rady ds. Wyborów z 7 maja, opisane szczegółowo w artykule „Tajemnica papierowej karty” oraz w programie „Sofizmaty polityczne”, stanowiło przełom pod wieloma względami. Gdy radna Janice Johnston zadała szereg podstawowych pytań na temat przebiegu wyborów prezydenckich z 2020 roku, obrońców mitu o potrójnym przeliczeniu głosów oblał zimny pot. Oto prawnik reprezentujący hrabstwo Fulton oraz prawnik reprezentujący Biuro Sekretarza Stanu nie byli w stanie – nie mogli – udzielić normalnej odpowiedzi na najprostsze pytania. Niektóre odpowiedzi były sprzeczne z innymi odpowiedziami bądź z podstawowymi faktami na temat sposobu przeprowadzania wyborów w tym staniu. Jakby tego było mało, zamiast skierować do prokuratora generalnego w celu przeprowadzenia śledztwa wykryte nieprawidłowości obejmujące liczbę głosów przewyższającą margines zwycięstwa, pozostali radni przegłosowali pomysł powołania nowego zespołu monitorującego na nadchodzące wybory prezydenckie oraz o napisaniu reprymendy adresowanej do hrabstwa Fulton. (Skończyło się na tym, że osoby monitorujące wybory w stanie Georgia w 2020 r. zostały powołane do monitorowania wyborów w 2024 r.)

Im więcej człowiek drąży, tym więcej brudów wychodzi na wierzch. A im więcej brudów wychodzi na wierzch, tym większe prawdopodobieństwo, że prości, kierujący się zdrowym rozsądkiem obywatele zaczną zadawać niewygodne pytania. Zwłaszcza ci, którzy wcześniej zupełnie nie interesowali się tą kwestią.

Dlaczego Polak miałby przejmować się tym, co działo się cztery lata temu w Ameryce? Dlatego, że tym przejmują się osoby kształtujące świadomość społeczną w tym kraju. Osoby mające posłuch u tzw. zabetonowanych wyborców. Jedną z najskuteczniejszych metod rozkruszania betonu jest ukazanie, że te uwielbiane autorytety tak naprawdę nie wiedzą, o czym mówią. Może od początku nie wiedziały. A może nawet nie były zainteresowane dociekaniem prawdy, tylko obroną i promowaniem swojego światopoglądu. Jakkolwiek by nie było, odbiorca mający odmienne zdanie nie tyle wsłuchuje się w wyjaśnienia przeciwnika politycznego, co wyczekuje reakcji sprzymierzeńca. Reakcja wychodząca poza nawias oczekiwań niechybnie uruchamia proces zmiany światopoglądu. Tego mechanizmu nie można lekceważyć.

Jeśli więc Czytelnikowi zależy na tym, żeby narodowi polskiemu uzmysłowić prawdę o tym, co działo się przez ostatnie cztery lata, nie można ograniczać się tylko do kilku specyficznych tematów. Te wszystkie skandale, afery i problemy to są naczynia połączone. Jeśli uda się w którymś aspekcie wykonać zdecydowany krok naprzód, to znacząco przekształci to dyskusję wokół pozostałych kwestii. Jeśli zaś cała uwaga będzie skupiona tylko na wycinku, to w najlepszym razie odbiorca będzie mieć tylko szczątkowe pojęcie o tym, co zaszło.

Dlatego też wracanie do kwestii wyborów prezydenckich z 2020 r. nie jest stratą czasu. Wręcz przeciwnie, może to być wytrych do bardziej świadomej dyskusji na temat całokształtu wydarzeń obciążających naszą obecną rzeczywistość.

Tomasz Błaut – autor książki "Media nienawiści: anatomia psychozy anty-Trumpowej", założyciel strony AmerykaForum.pl

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także