Kondukt żałobny walczącej demokracji, rozpoczęty z chwilą podania pierwszych wyników 5 listopada dotarł do Białego Domu. Trumnę opuszczono. Zaczęto zasypywać piachem.
Prezydent Kwaśniewski zdaje się być zawiedziony, wnioskując choćby po ostatnich wywiadach z Bogdanem Rymanowskim. Przecież jak to może być, że Amerykanie bardziej przejęli się przyszłością swojego kraju, stanem swojej gospodarki i sytuacją imigracyjną w swoim kraju niż posyłaniem ostatniego grosza na wojnę niemożliwą do wygrania. Jakby tego było mało, osoby nawołujące o ratowanie demokracji traktują Stany Zjednoczone wyłącznie jak skarbonkę, którą można rozbijać na zawołanie. („Niewidzialny aspekt pakietu pomocowego dla Ukrainy”)
Amerykanie postanowili wybudzić się z tego złego snu. 47. Prezydent Stanów Zjednoczonych w pół dnia przekreślił ostatnie cztery lata, jak to ujął były prezydent Aleksander Kwaśniewski w 2020 r., "powrotu do normalności w globalnej polityce".
Dar niebios
Czym była ta „normalność”? Destabilizacja dotychczasowego porządku świata, prześladowanie przeciwników politycznych (nie tylko Trumpa, ale także zwykłych obywateli), poświęcanie dobrobytu krajowego na rzecz bezsensownego konfliktu po drugiej stronie globu, znaczące pogorszenie sytuacji na południowej granicy Stanów Zjednoczonych, szerzenie zamordyzmu sanitarnego, promowanie tęczowego szaleństwa, lekceważenie Amerykanów, pogarda wobec żołnierzy…
Najbardziej wymownym podsumowaniem i oceną skuteczności działań administracji Joe Bidena było to, że jego następczyni – Wiceprezydent Kamala Harris – nie wiedziała, czy odciąć się od dokonań jego administracji czy je zachwalać. Jak się odetnie, to znaczy, że było źle. A jak zachwali, to Amerykanie będą wytykać przekłamania. Skoro jest tak dobrze, to czemu jest tak źle? (I skoro masz takie świetne pomysły, to obudź Bidena i wprowadź je teraz, wypominał Trump.)
Lecz kto w Polsce przez te ostatnie cztery lata miał odwagę powiedzieć „Prezydent jest nagi”? Na polskiej scenie medialno-politycznej panowała niepisana zmowa milczenia. Nasze media, które ochoczo mieszały z błotem Tuckera Carlsona za szerzenie propagandy rosyjskiej, same były zdolne do czegoś, co można by złośliwie nazwać szerzeniem propagandy proamerykańskiej (patrz artykuł „Cała prawda, całą dobę, ale…” na AmerykaForum.pl). Wszystko, żeby tylko przypadkiem nie powiedzieć czegoś nieprzychylnego na temat Drogiego przywódcy.
Tym bardziej zdumiewające było to, jak w 2024 r. media z dnia na dzień przełożyły wajchę w kontekście zdrowia Joe Bidena. Po debacie Trump-Biden media głównego nurtu nagle zauważyły, że z Joe Bidenem jest coś nie tak. Czy podupada na zdrowiu? Czy będzie miał siłę odbyć swoją drugą kadencję? Słynny felieton George’a Clooneya sprawił, że na czołach polskich prezenterów wystąpiły pierwsze krople zimnego potu. Za to amerykańscy dziennikarze powoli zaczęli uchylać rąbka tajemnicy, że jednak na wiele miesięcy przed debatą pojawiały się pierwsze niepokojące sygnały dotyczące zdrowia najpopularniejszego prezydenta. Że z tą zachwalaną przed debatą bystrością umysłu wcale nie było tak dobrze.
Potem w grudniu 2024 r. Wall Street Journal opublikowało artykuł potwierdzający wszystkie oczywiste podejrzenia – „How the White House Functioned With a Diminished Biden in Charge” (Jak Biały Dom funkcjonował z osłabionym Bidenem za sterami). Opisano w nim to, jak Biały Dom od początku kadencji Joe Bidena izolował go od reszty świata, ograniczał jego spotkania. Mówiono o dobrych i złych dniach w kontekście jego sprawności intelektualnej. Ustawiano wystąpienia publiczne tak, żeby miały miejsce możliwie w południe, gdy czuł się najlepiej. Spotkania z prezydentem były kameralne, ale z udziałem doradcy odgrywającym główną rolę,
Na kilka dni przed zaprzysiężeniem nowego prezydenta New York Times opublikowało kolejny artykuł – „How Biden’s Inner Circle Protected a Faltering President” ("Jak bliski krąg Bidena chronił podupadającego prezydenta"). Otaczano Bidena pracownikami Białego Domu, aby ukryć jego niestabilny chód przed kamerami. Zaczęto korzystać z krótszych schodów prowadzących bezpośrednio do wnętrza samolotu, aby ograniczyć prawdopodobieństwo potknięcia. Ustawiano teleprompter nawet przy najbardziej błahych spotkaniach, żeby prezydent nie potknął się o swoje słowa albo nie zaczął plątać się w swoich wypowiedziach. Zawczasu przygotowywano pytania i wyznaczano dziennikarzy do rozmów kontrolowanych (nie raz uchwycono zdjęcia takich kartek z instrukcjami). Wiedziano już w 2019 r., że Joe Biden nie jest na siłach, ale on mimo to próbował udowodnić, że nadal jest tym młodym, sprawnym politykiem sprzed kilkudziesięciu lat.
To, co każdy zainteresowany widział gołym okiem od 2019 r. stanowiło dla mediów i polityków, zwłaszcza tych polskich, temat tabu. Media amerykańskie zaczynają to teraz niechętnie potwierdzać, ale polskie? Prawdopodobnie będą brnąć do tragicznego końca.
Światopogląd ponad wszystko
Minione cztery lata to przede wszystkim niezmywalna plama na honorze zawodu dziennikarskiego. Wbrew temu, co niektóre media lubią wypisywać na temat prezydentury Joe Bidena, nie będzie ona wcale historyczna w pozytywnym tego słowa znaczeniu, jak to zasugerowano m.in. w specjalnym wydaniu Newsweeka tuż przed wyborami. Wręcz przeciwnie, prezydentura Joe Bidena to koronny dowód na to, że scena medialno-polityczna jest gotowa poświęcić wszystko dla krzewienia swojego światopoglądu, niezależnie od towarzyszących temu konsekwencji. I choć po politykach nie można zbyt wiele oczekiwać, jak choćby po wiceministrze Andrzeju Szejnie nie kryjącym swojego zachwytu nad Bidenem (stąd poprzedni śródtytuł), to jednak powinnością dziennikarzy jest informowanie społeczeństwa o wszystkim.
Lecz dla sceny medialno-politycznej, zwłaszcza tej polskiej, liczyło się tylko jedno. Głównym celem w 2020 r. było usunięcie Donalda Trumpa z Białego Domu, nieważne jak straszliwą cenę należałoby za to zapłacić. Głównym celem w 2024 r. było niedopuszczenie do tego, żeby Donald Trump powrócił do Białego Domu, nieważne jak bardzo należałoby iść na przekór faktom i zdrowemu rozsądkowi. Nie jest to żadną tajemnicą, co motywowało tę radykalną postawę – to była dziejowa walka „demokracji” z „autorytaryzmem”. Niektórzy tak to tylko sprzedawali, inni natomiast w pełni w to wierzyli.
Ta psychoza, bo inaczej tego nie można nazwać, ogarnęła cały świat. Donald Trump święty nie jest i swoje wady ma, ale dla wielu osób opiniotwórczych Donald Trump stał się ucieleśnieniem wszelkiego zła na świecie, pomarańczowym diabłem wymagającym natychmiastowego egzorcyzmu. Jak to ujął Sam Harris w czasie wywiadu w programie Triggernometry z 17 sierpnia 2022 r.: „Nawet gdyby Hunter Biden trzymał martwe ciała dzieci w swojej piwnicy, nic by mnie to nie obchodziło. Nieważne jak bardzo Joe Biden byłby skorumpowany […], byłoby to nieporównywalnie mniejsze do skali korupcji Donalda Trumpa. Jak świetlik [w porównaniu] do słońca”.
Poprzez ten pryzmat należy oceniać to, co działo się wokół pandemii koronawirusa. Zagrożenie, które mogło zostać zażegnane w przeciągu dwóch miesięcy od czasu ogłoszenia przez Światową Organizację Zdrowia stanu pandemicznego przeobrażono w narzędzie do zwalczania znienawidzonego wroga. Jądro ciemności pandemii miało miejsce właśnie w Stanach Zjednoczonych, a paliwem były cyniczne względy polityczne. Jeśli Trump pokona pandemię, wygra reelekcję w cuglach. Jeśli natomiast Trump okaże się bezsilny w obliczu pandemii, jego gwiazda popularności zgaśnie raz na zawsze.
Dlatego też sabotowano działania Trumpa jak tylko się dało. Blokowano skuteczne formy wczesnego leczenia. Zmyślano prace naukowe, aby odstraszyć ludzi od stosowania prostych, tanich leków (Surgisphere). Straszono niczego nieświadomych ludzi wizją konania w szpitalach. Dławiono życie społeczne i niszczono gospodarkę na całym świecie poprzez nielogiczne, szkodliwe obostrzenia. Cenzurowano głosy sprzeciwu. Trump otoczony był przez osoby nastawione na przedłużanie problemu, w tym przez Anthony’ego Fauciego, który doskonale wiedział od początku skąd wziął się koronawirus, jak powstał i jak go zwalczyć, ale całą tę wiedzę zatrzymał dla siebie. Deborah Birx przyznała w swojej książce, że fałszowała dane przedstawiane Trumpowi, aby przekonać go do wprowadzenia lockdownów. Zaś w kwestii szybkiego opracowywania szczepionek Trump był nazywany szaleńcem, wariatem i świrem działającym na przekór nauce, stawiającym swoje zwycięstwo ponad zdrowie i życie obywateli. Kilka dni po wyborach te same szczepionki okazały się być długo wyczekiwanym wybawieniem, a krytykowanie ich skuteczności i bezpieczeństwa – bluźnierstwem.
Skala tej psychozy była niewiarygodna. Gdyby Trump powiedział, że powinniśmy oddychać świeżym powietrzem i wychodzić na słońce, jego przeciwnicy kazaliby wszystkim wstrzymać oddech i zamknąć się w czterech ścianach. Brzmi to jak żart, ale to właśnie miało miejsce w 2020 r. Chyba że ktoś walczył z systemicznym rasizmem wspieranym przez Trumpa, wtedy zakażenie się wirusem stanowiło akceptowalne ryzyko.
Kres złudzeń
Istotnym problemem z polskiego punktu widzenia będzie kwestia zakończenia konfliktu na Ukrainie. Donald Trump wielokrotnie podkreślał w czasie kampanii, że jest w stanie zakończyć tę wojnę w 24 godziny, jednak tuż przed zaprzysiężeniem rozciągnął ten przedział czasowy do pół roku. Nic w tym dziwnego. Po tych trzech latach Rosja uzyskała na tyle mocną pozycję, że może teraz dyktować warunki. Znalezienie rozwiązania zadowalającego wszystkie strony, a zwłaszcza polskich fantastów geopolitycznych, jest niemożliwe. Przed Trumpem stoi raczej wyzwanie odpowiedniego pozycjonowania Stanów Zjednoczonych względem wyłaniającego się nowego układu sił. Nasz kraj może zostać tutaj na szarym końcu.
Polska scena medialno-polityczna z Aleksandrem Kwaśniewskim na czele nawarzyła tego piwa w 2020 r. Przez swoją skrajną głupotę, przetykaną przekraczającym ludzkie pojęcie zacietrzewieniem, doprowadziła ona Polskę, a także Ukrainę, do nadzwyczaj trudnej sytuacji. Można teraz odnieść wrażenie, że sprawcy tego obrotu wydarzeń szukają sposobu na to, żeby to piwo wypił za nich ktoś inny. Przyznanie się do błędu – a tym błędem o katastrofalnych skutkach było bezkrytyczne wspieranie Joe Bidena – jest dla nich rzeczą niemożliwą.
Co by było, niech Czytelnik spróbuje to sobie wyobrazić, gdyby w 2020 r. ktokolwiek zadał prezydentowi Kwaśniewskiemu choćby jedno przenikliwe pytanie na temat Joe Bidena? Albo co by było, gdyby prezydent Kwaśniewski choć raz powiedział coś negatywnego o Joe Bidenie, wypominając przy tym mediom nadmierną stronniczość czy wybiórczość? Czy to uchroniłoby Polskę przed wydarzeniami kolejnych lat? Ostudziłoby zapędy podżegaczy wojennych? Tego nie dowiemy się nigdy.
Zamiast jednak rozpaczać nad rozlanym mlekiem, należy korzystać z pomyślnego wiatru zmian płynącego z Waszyngtonu. Starać się znaleźć najlepsze możliwe rozwiązanie na wyjście z tego dołka. I nie oglądać się na tych, którzy nas postawili w tej pozycji. Pora na przebudzenie.
Tomasz Błaut – autor książki "Media nienawiści: anatomia psychozy anty-Trumpowej", założyciel strony AmerykaForum.pl