Poszukiwacze skarbów odroczeni do 2027 roku. Co dalej?

Poszukiwacze skarbów odroczeni do 2027 roku. Co dalej?

Dodano: 
Marysia Słomianna, pasjonatka historii pozująca do zdjęcia z wykrywaczami metalu
Marysia Słomianna, pasjonatka historii pozująca do zdjęcia z wykrywaczami metalu Źródło: archiwum prywatne MS
15 miliardów złotych. Tyle zdaniem Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego kosztowałaby roczna wypłata nagród dla poszukiwaczy.

Zdaniem wiceminister Bożeny Żelazowskiej taka kwota stanęła na forum rządu, przed premierem oraz ministrem finansów i doprowadziła do odroczenia korzystnych dla poszukiwaczy przepisów. Ci mieli otrzymać specjalną aplikację pozwalającą im na legalne poszukiwanie zabytków w ziemi za pomocą wykrywaczy metali. Skąd wzięła się odstraszająca kwota 15 miliardów? Wyjaśniał to w Sejmie wspierający pasjonatów historii poseł PiS Norbert Kaczmarczyk.

15 miliardów? Logika resortu kultury poraża

– Trzeba wyliczyć, jakie będą naprawdę koszty i skutki wprowadzenia nowych regulacji. Okazuje się, że eksperci, eksploratorzy, osoby zainteresowane tą regulacją wykazują, że wyliczenie ministerstwa kultury jest fikcyjne; że nie ma takich realnych danych; że zsumowano wszystko bez uwzględnienia realnej wartości (...) Żeby pokazać, że tak jest pomnożono przez ilość eksploratorów każde znalezisko mnożąc je przez jedną kwotę. Wystarczy wskazać, np. szeląg Jana Kazimierza, którego wartość rynkowa to kilka złotych przez departament zabytków wyceniony jest na prawie 12 tys. złotych. Denar Warneńczyka, wartość rynkowa 50 złotych wycena departamentu zabytków też 12 tys. złotych. Zawieszka z czarnym kamieniem, wartość rynkowa nieznana, wycena departamentu zabytków 12 tysięcy złotych itd. itd. Tych przykładów jest tutaj kilkadziesiąt – mówił w Sejmie poseł Kaczmarczyk wiceprzewodniczący sejmowej Komisji Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Środków Przekazu.

– Mamy grosz Stanisława Augusta, wartość rynkowa 5 złotych, wycena departamentu zabytków 11 tysięcy 580 złotych. Chcielibyśmy tutaj zaapelować do ministerstwa, żeby nie zasłaniać się tą kwotą 14 czy prawie 15 miliardów złotych (na nagrody dla poszukiwaczy – dop. redakcji), a zająć się ustawą wcześniej, bo jest taka możliwość tylko trzeba zmienić podejście do szacowania tych wypłat, bo tak naprawdę są to wypłaty fikcyjne, które zrażają ministerstwo finansów do tej ustawy – dodał poseł Kaczmarczyk.

– Ministerstwo nie tylko podało kwoty nagród za znaleziska z kosmosu, ale też zapomniało dodać, że w 99 proc. przypadków nagroda w ogóle się nie należy, bo ta przysługuje tylko za znaleziska wyjątkowej rangi. Resort wycenia szeląg Jana Kazimierza wybity w ilości kilku miliardów sztuk, którego wartość rynkowa to zazwyczaj kilka złotych, na kilkanaście tysięcy, ale zapomina, że nigdy, ale to nigdy ministerstwo nikomu nie dało nagrody za tę monetę. Ministerstwo oszukało premiera i ministra finansów, podając absurdalną kwotę na nagrody dla poszukiwaczy w wysokości prawie 15 miliardów złotych – powiedział Robert Wyrostkiewicz, poszukiwacz i archeolog z Pogotowiearcheologiczne.pl

Bezczynność ministerstwa ws. poszukiwaczy

– Wnoszona jest ustawa zmieniająca ustawę dotyczącą eksploratorów i chodzi o wydłużenie vacatio legis, które pozwoli pracować nad ustawą – powiedziała 3 kwietnia Bożena Żelazowska, wiceminister kultury i dziedzictwa narodowego i Generalny Konserwator Zabytków w trakcie sejmowej Komisji Kultury i Środków Przekazu. Zdaniem Żelazowskiej przez ostatni rok „w ministerstwie trwały prace nad zmianą całej ustawy i oczywiście ten czas okazał się zbyt krótki”. Wiceminister dodała, że sprawy dotyczące eksploratorów stanęły na obradach rządu, gdzie postanowiono, że najpierw procedowane będzie przedłużenie vacatio legis korzystnej dla poszukiwaczy ustawy, a dopiero potem wrócić będzie można w ministerstwie do dalszych prac nad ustawą. Nowe vacatio legis dla nowelizacji proposzukiwawczej zostało 3 kwietnia przegłosowane przez Sejm. „Uśpiono” w ten sposób dobre dla pasjonatów historii prawo do 1 stycznia 2027 roku. Obecnie ustawa blokująca korzystne dla detektorystów zmiany czeka na podpis prezydenta RP, do którego poszukiwacze zwrócili się już z petycją o veto w tej sprawie.

Żelazowska: Poszukiwacze to wydatek 15 miliardów złotych

Wiceminister Żelazowska sugerowała w Sejmie, że resort kultury przez ostatni rok intensywnie pracował nad prawem dla poszukiwaczy, ale nie starczyło na to czasu i dlatego dobra dla poszukiwaczy ustawa musiała być odroczona (przesunięcie vacatio legis). Zapytaliśmy o prace ministerialne Joannę Kaferską-Kowalczyk, do niedawna członka zarządu Polskiego Związku Eksploratorów specjalizującą się w informacji publicznej i komunikacji. Jak oceniają poszukiwacze prace resortu kultury z ostatniego roku? Według Kaferskiej-Kowalczyk bardzo źle.

– Sejm nie wnikał jakie są prawdziwe powody przesunięcia vacatio legis i dlaczego ministerstwo kultury przez ostatni rok nie zrobiło absolutnie niczego, żeby ustawę zrealizować lub żeby dokonać jakiś korekt tych przepisów – powiedziała nam Joanna Kaferska-Kowalczyk, przez lata odpowiedzialna za komunikację Polskiego Związku Eksploratorów, największej organizacji poszukiwawczej w Polsce.

Poza tym, ze wiceminister Bożena Żelazowska przedstawiła kontrowersyjną wycenę nowych regulacji prawnych, dobrych dla poszukiwaczy na 15 miliardów złotych, to dodała, że zaproponowane przepisy nie są kompatybilne z prawodawstwem unijnym. Poszukiwacze odpowiadają, że są to argumenty absurdalne i niezgodne z rzeczywistością, a przedstawiane posłom tylko po to, by ich zniechęcić do prawa wprowadzającego aplikację dla poszukiwaczy i prostą ścieżkę prawną dla legalnych poszukiwań. Co na to wszystko poszukiwacze?

– Uzasadnienie tego przesunięcia jest bardzo słabe, skupia się na wątku finansowym głównie wokół nagród ale oczywiste jest, że to jest manipulacja. Za takie przedmioty jakie posłużyły do wyliczeń kosztów nigdy nagród nie przyznano, nie tylko pieniężnych ale nawet dyplomów. Wiem o tym, bo pełniąc wcześniej określoną funkcję w PZE pozyskiwałam te informacje w trybie dostępu do informacji publicznej, pozyskaliśmy też całą dokumentację dotyczącą konkretnych znalezisk, o których mowa w uzasadnieniu tego vacatio legis. Ministerstwo, wmawiając wszystkim parlamentarzystom i Ministrowi Finansów, że za każdy zabytek archeologiczny- popularną „boratynkę”, monetę z PRL-u, czy brelok firmy Tyskie, państwo musiałoby wypłacić znalazcy aż 11680 zł, jawnie ze wszystkich zakpiło. Po cichu śmieją się z tego nawet archeolodzy. Jednak obecnej większości sejmowej to nie przeszkadzało, bo tutaj raczej nie o prawdę i nie o fakty chodzi. Nowe przepisy miały na celu uhonorowanie nagrodą jedynie za wyjątkowe odkrycia archeologiczne, powszechnie nazywane skarbami. Taki warunek szczególnej wartości historycznej, naukowej lub artystycznej zabytku archeologicznego został zapisany w ustawie. Nagrody pieniężne nie dotyczą więc wszystkich zabytków archeologicznych – mówi w obszernej wypowiedzi detektorystka i była sekretarz PZE Joanna Kaferska-Kowalczyk, która od 2020 r. brała udział w rozmowach z Ministerstwem Kultury i Dziedzictwa Narodowego dotyczących zmian prawnych względem tzw. poszukiwaczy skarbów.

Poszukiwacze bez aplikacji przynajmniej do 2027 roku

– Mówi się w ocenach skutków regulacji, że w skrajnym wariancie obliczeń może to być nawet 15 miliardów złotych, jeśli chodzi o koszty w pierwszym roku obowiązywania przepisów, co absolutnie wykroczyłoby poza możliwości finansowania tego zadania ze środków przyznanych w budżecie państwa na kulturę i ochronę dziedzictwa narodowego. I teraz pojawia się pytanie, czy ta kwota jest dobrze obliczona? – pytał w Sejmie Norbert Kaczmarczyk, poseł PiS i były wiceminister rolnictwa.

– Według ekspertów i materiałów, które dostawaliśmy jako parlamentarzyści wynika, że jest to złe wyliczenie. Okazuje się, że przedmioty odnajdywane przez eksploratorów nie wszystkie podlegają tak wysokiemu finansowaniu i nawet podane były przykłady różnych monet, które na pewno nie kosztowałyby budżetu państwa kilkunastu tysięcy złotych. Tu zaczyna się problem. Posługujemy się budżetem. Nie ma na to pieniędzy, ale pozostaje pytanie czy tych obliczeń nie należy zrobić od początku. Być może wtedy znaleźlibyśmy światełko w tunelu w kontekście procedowania tej ustawy. W tym momencie, kiedy zostaniemy przy tych obliczeniach zawsze w pewnym momencie przyjdzie pani minister lub ktoś z ministerstwa kultury i powstanie taka niedobra praktyka przedłużania vacatio legis o kolejne lata. My jako prawica jesteśmy za poszukiwaczami, za tym by uprościć przepisy i stworzyć aplikację, jednak ta ustawa o wydłużeniu vacatio legis jest niedobra i opiera się na złych wyliczeniach – twierdził w Sejmie poseł Norbert Kaczmarczyk.

Zdaniem parlamentarzysty kwota „15 miliardów odstrasza premiera i ministra finansów w kontekście wprowadzenia korzystnych dla poszukiwaczy rozwiązań”.

Poza Komisją Kultury Norbert Kaczmarczyk złożył też w Sejmie wniosek o odrzucenie ustawy niekorzystnej dla poszukiwaczy odraczającej wejście w życie aplikacji.

– Czas na dobre rozwiązania poprzez przesunięcie vacatio legis przedłuża się nam do 1 stycznia 2027 roku. (…) Dzisiejsza ustawa daje czas ministerstwu na przygotowanie dobrej ustawy. Stanowisko Prawa i Sprawiedliwości jest takie, żeby ministerstwo wzięło się do pracy wcześniej. Problem nie polega na tym, że ministerstwo potrzebuje dużo więcej czasu. Problem polega na tym, że założenia tej ustawy i oceny skutków regulacji są błędne. Mówi się tutaj o kosztach, które wynoszą prawie 15 miliardów złotych (14 mln 700 mln w pierwszym roku obowiązywania ustawy) (...). I tu zaczyna się problem. Dlatego ministerstwo chce wydłużenia vacatio legis, bo przecież w budżecie nie ma na to pieniędzy i nie pozwoli na to minister finansów szukając oszczędności – powiedział poseł Kaczmarczyk.

Zgodne z prawem unijnym?

Zdaniem wiceminister kultury Bożeny Żelazowskiej mające wejść w życie, a odroczone przez Sejm rozwiązania dla poszukiwaczy z aplikacją jako sercem tej legislacji budzą wątpliwości o ich legalność w świetle prawa unijnego. Co na to poszukiwacze?

– Nowe przepisy nie są niezgodne z prawem międzynarodowym. Inaczej Dania, Anglia, Walia, Norwegia, Holandia i np. Bawaria musiałyby je również łamać, a tak przecież nie jest. To są właśnie państwa, na których wzoruje się odraczana ustawa. Podobne rozwiązania prawne się tam sprawdziły i nikt z nich nie rezygnuje. Mało tego, w tych państwach nie ma nawet obowiązku zgłoszenia poszukiwań tak duże jest zaufanie między państwem a obywatelami. Czy Polacy na to nie zasługują? Ministerstwo udaje jednak, że o tym nie wie. Przedstawiciele resortu nie chcieli nawet wziąć udziału w wykładzie twórcy duńskiej aplikacji do zgłoszeń znalezisk, który odbył się w ubiegłym miesiącu na Uniwersytecie Warszawskim na Wydziale Archeologii. Mogliby wtedy z bliska przyjrzeć się na czym polega taka aplikacja, jakie ma funkcje itd. Nie konsultowano też ze stroną społeczną żadnych ewentualnych zmian, korekt przepisów odraczanej nowelizacji. Polski Związek Eksploratorów był gotowy na takie rozmowy, co zresztą zostało odnotowane w protokole ze spotkania w czerwcu ubiegłego roku, ale do tego typu rozmów w ogóle nie doszło. Ministerstwo opędzało się raczej od nas niż chciało współpracować, wręcz usłyszeliśmy w Departamencie Ochrony Zabytków z wyrzutem, że „dzięki nam” muszą się wciąż zajmować poszukiwaczami. Tak właśnie wyglądała ta rzekoma współpraca ministerstwa z poszukiwaczami – spuentowała Joanna Kaferska-Kowalczyk, były członek zarządu Polskiego Związku Eksploratorów.

– Nie jest tajemnicą, że ciała doradcze ministerstwa składają się z tzw. lobby archeobiznesowego, które miłośników historii traktuje jako diabła wcielonego, a każdego poszukiwacza posądza o chęć przywłaszczania sobie dziedzictwa kulturowego. Dzięki temu w 2017 roku podwyższono stopień penalizacji nielegalnych poszukiwań z wykroczenia na przestępstwo zagrożone karą pozbawienia wolności do lat dwóch. Logika królująca w resorcie kultury to karanie za pasję, hobby poszukiwawcze i kolekcjonerskie. Nie ma tu żadnej wizji współpracy, przekazywania wiedzy i zabytków, wspierania projektów poszukiwawczych. Czarne karty historii dla poszukiwaczy trwają dalej i potrwają przynajmniej do 1 stycznia 2027 roku. Co dalej? Nie wiadomo, ale pewne jest, że dziesiątki tysięcy poszukiwaczy, których szacuje się na ok 250 tysięcy obywateli dalej będą szukać, odkrywać okruchy historii, ale ze strachu przed represjami prawnymi nikt z nas się o tym nie dowie. Za tą patologiczną sytuacją głosowali właśnie posłowie – skwitował Robert Wyrostkeiwicz, archeolog i prezes „Mazowieckiego Stowarzyszenia Historycznego „Exploratorzy”.

PZE broni tysięcy poszukiwaczy

– W odpowiedzi na zaostrzenie przepisów ustawy o ochronie zabytków i opiece nad zabytkami w 2017 roku powstał Polski Związek Eksploratorów. Jesteśmy federacją zrzeszającą dziś w swych szeregach prawie 80 stowarzyszeń i fundacji oraz wiele tysięcy osób niezrzeszonych, zajmujących się odkrywaniem śladów przeszłości – powiedział nam Jacek Wielgus, prezes PZE.

Wkrótce po ukonstytuowaniu związek podjął rozmowy z Departamentem Ochrony Zabytków (DOZ) Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego w kwestii unormowania przepisów dotyczących wdrożenia w system ochrony zabytków pasjonatów historii czyli poszukiwaczy.

– Rozmowy trwały kilka lat i pomimo obietnic nie doprowadziły do powstania konsensusu. Wręcz przeciwnie, do konsultacji wpłynął projekt, który nie zawierał nic z rozwiązań jakie obiecywał DOZ, a który wręcz wprowadzał dodatkowe restrykcje karne. Oszukano pasjonatów i przerwano rozmowy. W marcu 2023 roku, strona społeczna przekonała stronę rządową, że temat uregulowań prawnych dla poszukiwaczy należy w końcu ucywilizować. W nowych przepisach wzorowaliśmy się na kompilacji rozwiązań duńskich z polską szkołą kontroli urzędniczej – tłumaczył Wielgus.

Jak dodał prezes PZE „był to trudny i niedoskonały kompromis, ale i niewątpliwy krok do przodu”. Lider poszukiwaczy stwierdził też skąd – jego zdaniem – tak silny opór dla wprowadzenia ułatwień dla poszukiwaczy.

– Dziś środowisko archeobiznesowe torpeduje nasze rozwiązania, bo wprowadzają one bazę zabytków, której środowisko tzw. naukowe nie chce i to jest prawdziwe clou problemu. Baza taka określałaby wprost co jest, a co nie jest zabytkiem archeologicznym. Dzisiejsze mętne przepisy i uznaniowość urzędników-archeologów pozwala na milionowe wyłudzenia z publicznej kasy, polegające na kwalifikowaniu przedmiotów współczesnych w poczet zabytków archeologicznych jak np. współczesne monety obiegowe” – poinformował Jacek Wielgus.

Zdaniem archeologa Roberta Wyrostkiewicza „na badaniach inwestycyjnych każdy kilkudziesięcioletni gwóźdź może być bezcennym zabytkiem archelogicznym, a jeśli inwestor płaci za konserwację zardzewiałych zabytków to każdy skorodowany przedmiot, nawet bez kontekstu i najmniejszej wartości dla nauki z łatwością będzie przez biznes-archeologa zaliczony do inwentarza zabytków archeologicznych, które koniecznie należy zachować dla potomnych”.

– To tu państwo traci grube miliony na oszustwach archeologicznych. Tym się jednak nikt nie zajmuje. Ta patologia trwa z cichym przyzwoleniem archeologicznej wierchuszki. Tym ostatnim wadzą jedynie pasjonaci historii z wykrywaczami metalu” – zauważył Wyrostkiewicz.

Przedstawiciele PZE nie spodziewają się jakichkolwiek pozytywnych zmian, które przy obecnym nastawieniu do poszukiwaczy mogłyby być zaproponowane przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego do 2027 roku (koniec vacatio legis). Resort kultury obiecuje, że będzie pracowało nad nowelizacją dla poszukiwaczy. Ostatnie tego typu prace polegały niemal wyłącznie na podwyższaniu kar dla detektorystów. Czy tak będzie i tym razem i czy wyższe kary, to jedyne na co stać będzie zespół wiceminister Bożeny Żelazowskiej, Głównego Konserwatora Zabytków?


Zostań współwłaścicielem Do Rzeczy S.A.
Wolność słowa ma wartość – także giełdową!
Czas na inwestycję mija 31 maja – kup akcje już dziś.
Szczegóły: platforma.dminc.pl


Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także