Ukraińskie rakiety odlatują do Niemiec
  • Grzegorz JaniszewskiAutor:Grzegorz Janiszewski

Ukraińskie rakiety odlatują do Niemiec

Dodano: 
Wołodymyr Zełenski, prezydent Ukrainy
Wołodymyr Zełenski, prezydent Ukrainy Źródło: Wikimedia Commons
Niemiecki kanclerz Friedrich Merz zapowiedział kilka dni temu, że Ukraina otrzyma wolną rękę przy użyciu zachodniej broni dalekiego zasięgu – również na terytorium Rosji.

Rosjanie zapowiedzieli traktowanie tej decyzji jako udział Niemiec w wojnie, ogłaszając, że Polska i Litwa zaczęła już ewakuację ludności z Przesmyku Suwalskiego. Tymczasem w cieniu tych wydarzeń Polska traci szanse na samodzielną produkcję podobnej broni.

Decyzja niemieckiego kanclerza była pewnym zaskoczeniem. Spowodowała również natychmiast spekulacje o przekazaniu Ukrainie niemieckich pocisków rakietowych Taurus. Olaf Scholz zdecydowanie się temu sprzeciwiał, tłumacząc brak zgody obawami o wciągnięcie Niemiec w wojnę. Sprawa ta kilkukrotnie też upadała w głosowaniu w Bundestagu, mimo nacisków CDU i CSU w tej sprawie.

Merz od dawna zapowiadał skończenie z polityką „powściągliwości”, jaką w sprawach dostaw uzbrojenia z Niemiec do Ukrainy prezentował Scholz. Jednak ostatnie zapowiedzi mają charakter przełomowy. Przy pomocy Taurusów o zasięgu nawet ponad 500 km, Ukraińcy będą mogli atakować zarówno Moskwę, jak i inne duże rosyjskie ośrodki, np. Smoleńsk czy Wołgograd. Prawdopodobnie jednak Taurusy nie będą wykorzystane do odwetowych ataków na rosyjskie miasta. Będą za to bardzo przydatne do niszczenia strategicznych celów jak punkty dowodzenia, mosty czy magazyny amunicji.

Rosja ewakuuje Suwałki

Rosjanie na informacje o przekazaniu Taurusów zareagowali w charakterystyczny dla siebie sposób czyli ambiwalentnie. Z jednej strony przedstawiciele rosyjskich władz rozpoczęli po raz kolejny karuzelę oskarżeń o rozpętywanie przez Zachód światowego konfliktu. Rzecznik prezydenta Rosji Dymitrij Pieskow ocenił tą decyzję jako „poważne zagrożenie, które sprzeciwia się naszym staraniom politycznego uregulowania konfliktu”. Minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow przestrzegł, że każdy transport z uzbrojeniem dla Ukrainy od tej pory będzie traktowany jako uzasadniony cel wojskowy, niezależnie od tego gdzie będzie się znajdował. Jego rzeczniczka Maria Zacharowa, posunęła się do stwierdzenia, że użycie Taurusów przez Ukraińców traktowane będzie przez Rosjan jako udział Niemiec w wojnie.

W podobnym tonie wypowiadali się emerytowani rosyjscy generałowie, zwykle wykorzystywani do straszenia zachodnich społeczeństw. Leonid Iwliew w rozmowie z RIA – Nowosti nie omieszkał przypomnieć, że rosyjskie rakiety Iskander dolecą szybciej do Berlina, niż Taurusy do rosyjskich miast. Wg niego Merz zapomniał, że Rosja jest zdolna odpowiedzieć na każde zagrożenie dla jej bezpieczeństwa. Kilka dni wcześniej gen. Jewgienij Bużyńskij straszył w programie Władimira Sołowiowa, że Iskandery dolecą do Berlina w 200 sekund. Wg niego, dotychczasowe użycie zachodnich rakiet podobnych do Taurusów – Storm Shadow i Scalp nie przyniosło zbyt dużych rezultatów, dało natomiast rosyjskim wojskom przeciwrakietowym „kolosalne doświadczenie” w zwalczaniu NATOwskich rakiet.

W podobnym tonie wypowiadał się dla portalu NSN dyrektor Biura Analizy Wojskowo Politycznej Aleksandr Michajłow. Przekonywał, że przy zmasowanym ataku kilka Taurusów może co prawda przedrzeć się do Moskwy, jednak w rakietach nie ma nic niezwykłego, oprócz nieco większego zasięgu. Przeciw Taurusom będą natomiast użyte „najlepsze na świecie” rosyjskie systemy obrony przeciwlotniczej, które z pewnością sobie z nimi poradzą.

Rosyjski bloger Władimir Romanow utrzymuje z kolei, że Ukraina otrzymała już 30 takich rakiet około miesiąca temu. Miały one być wykorzystane w ostatnich ukraińskich atakach na lotniska w Rosji. Korespondent wojskowy Boris Rożin stwierdził, że przekazanie pocisków będzie „aktem politycznym”, a Ukraińcy wykorzystają je do „akcji piarowych”, jak ataki na most krymski albo inne ważne obiekty w Rosji. Nie zmienią one jednak sytuacji na polu walki.

Z pewnością przekazanie rakiet na tym etapie konfliktu nie będzie game changerem i nie przesądzi o wyniku konfliktu. Może jednak zadać Rosjanom poważne straty i powstrzymać ostatnio dosyć skuteczne rosyjskie natarcia. Podobnie jak w 2022 r. przydały się Ukraińcom wyrzutnie HIMARS.

Decyzja niemieckiego kanclerza musiała jednak wywrzeć na Rosjanach spore wrażenie. Rosyjskie media zaczęły zaraz po jej ogłoszeniu rozpowszechniać wiadomości o masowej ucieczce polskiej i litewskiej ludności z okolic tzw. Przesmyku Suwalskiego w obawie przed rosyjskim odwetem za uderzenia Taurusami.

Taurusy we mgle wojny

Obecnie w samym niemieckim rządzie toczą się spory co do przekazania tych rakiet Ukrainie. Merz obiecał je z mglistym zastrzeżeniem, że robi to „w porozumieniu z europejskimi partnerami” i że będzie to wymagało kilkumiesięcznego szkolenia dla Ukraińców. Przeciwnikiem tej decyzji jest niemiecki wicekanclerz i minister finansów z SPD Lars Klingbeil, który zaprzeczył, aby coś się zmieniło w sprawie używania zachodnich rakiet przeciw Rosji. Ostatecznie niemiecki kanclerz zapowiedział, że szczegółowe decyzje co do przekazywania uzbrojenia Ukrainie pozostaną w tajemnicy.

Wydaje się więc, że decyzja Merza jest raczej odpowiedzią na ostatnie rosyjskie ataki dronami i rakietami na Ukraińskie miasta. Od 24 do 26 maja głównie na Kijów i Odessę spadło ponad tysiąc dronów i rakiet. Wpisuje się też ona w zmieniające się ostatnio spojrzenie Waszyngtonu na ukraińsko -rosyjski konflikt.

Po ostatnich rosyjskich atakach Donald Trump stwierdził, że „Putin kompletnie oszalał” i nie wykluczył nałożenia dalszych sankcji na Rosję. Specjalny wysłannik prezydenta USA na Ukrainę Keith Kellogg napisał o „haniebnych atakach” i „bezmyślnym zabijaniu kobiet i dzieci”, apelując jednocześnie o natychmiastowe ich zaprzestanie. Anonimowy urzędnik Białego Domu w rozmowie z POLITICO miał powiedzieć, że Putin „niebezpiecznie zbliża się do spalenia złotego mostu, który Trump przed nim postawił".

Kanclerz Merz mówił co prawda o „europejskiej broni”, ale wątpliwe aby takie deklaracje padły bez przynajmniej konsultacji, o ile nie zgody Waszyngtonu. Rosja doczekała się więc odpowiedzi na groźby o użyciu „niemających odpowiednika w świecie” systemów typu Oriesznik. Było to niezbędne, aby tzw. Europa Zachodnia, a zwłaszcza Stany Zjednoczone mogły wyjść z twarzą, w obliczu faktycznej odmowy przez Rosję podjęcia rozmów pokojowych i zawieszenia walk, jako pierwszego kroku do zakończenia konfliktu. Tendencja taka może się utrzymać. Europejskie państwa nie mają tu zbyt wielkiego wyboru, oprócz pozwolenia na kapitulację Ukrainy i przyjęcie warunków, które cały czas proponują Rosjanie. Co z kolei oznaczałoby znaczące pogorszenie warunków bezpieczeństwa na kontynencie.

Ukraińskie rakiety dla Niemiec

W cieniu tych doniesień i przybierającej niespotykaną temperaturę kampanii prezydenckiej w Polsce, przemknęła niezbyt zauważona inna informacja na temat niemiecko – ukraińskich stosunków. Podczas właśnie zakończonej wizyty prezydenta Zełeńskiego w Berlinie, podpisano list intencyjny, zapowiadający wspólną produkcję pocisków rakietowych dalekiego zasięgu. Wspólnie produkowane mają być również drony.

W tym kontekście nasuwa się oczywiście pytanie, dlaczego takiej broni razem z Ukrainą nie produkuje polski przemysł zbrojeniowy? Polska przystąpiła w lipcu 2024 r. wraz Wielką Brytanią, Francją, Włochami i Niemcami do programu ELSA – konstrukcji pocisku manewrującego o zasięgu ponad 500 km. Do jego budowy jednak jeszcze droga daleka. Polska Grupa Zbrojeniowa i Wojskowe Zakłady Lotnicze nr 1 prowadzą prace nad silnikiem, który mógłby zostać zastosowany w rakietach balistycznych. Są one jednak mniej więcej na etapie, jaki osiągnął Wernher von Braun na początku lat 30tych XX w. Pociski średniego i dalekiego zasięgu zarówno manewrujące, o balistycznych nie wspominając, są bronią do której prawa są zazdrośnie strzeżone przez producentów.

Tymczasem Ukraińcy mają już pociski manewrujące Neptun o zasięgu zwiększonym prawdopodobnie do 1000 km. Kilka dni temu zdecydowali również o przyspieszeniu produkcji własnych pocisków balistycznych, wywodzących się z rodziny Sapsan/Hrim-2, wraz ze specjalnym finansowaniem tego projektu. Wejście Polski we współpracę z Ukrainą w tym zakresie i transfer technologii mogłyby przynieść polskiemu przemysłowi obronnemu i siłom zbrojnym znaczące korzyści.

Tymczasem polscy politycy wydają się mieć zupełnie inne problemy niż realne zwiększanie bezpieczeństwa Polski. Dyskurs o Ukrainie zdominowały sprawy jątrzące wzajemne stosunki i w obecnej sytuacji zupełnie drugorzędne. Licytacje na odbieranie Ukraińcom rzekomych i prawdziwych przywilejów, z których korzystają w Polsce, wytykaniu im niewdzięczności – cokolwiek miałoby to znaczyć, i kwestia wydania zgody na ekshumacje ofiar Rzezi Wołyńskiej.

Jeżeli mielibyśmy cokolwiek na Ukraińcach „wymuszać” w zamian za pomoc i dostawy uzbrojenia, to przede wszystkim powinna to być właśnie współpraca w sprawach zbrojeniowych i transfer technologii. Odpowiedzialność za brak takich działań spada przede wszystkim na stronę polską. Dobitnie wyraził to w marcu br. były sekretarz stanu w MON i szef kancelarii premiera Michał Dworczyk. Opisując na platformie X fiasko rozmów w sprawie współpracy i przekazania technologii, m.in właśnie rakiet Neptun stwierdził „Niestety nie wykorzystaliśmy tej szansy. I nie chodziło tu o brak finansów, a raczej o brak zrozumienia tego obszaru, ambicje i kunktatorstwo polityczne, silosowatość administracji, etc.(...) trzeba jasno powiedzieć, że to jedna z porażek w dziedzinie bezpieczeństwa”.

Tymczasem zaczyna być jasne, że w ogłoszonym przez Kaje Kallas i Andriusaa Kubiliusa w maju br. programie współpracy UE i Ukrainy w zakresie przemysłu obronnego zaczynają oczywiście dominować Niemcy. Polakom w niektórych – zwłaszcza zaawansowanych technologicznie – rodzajach uzbrojenia pewnie znowu przypadnie rola kupca towarów z półki.


Kup akcje Do Rzeczy S.A.
Odbierz roczną subskrypcję gratis!
Szczegóły: platforma.dminc.pl


Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także