Dramat ten wstrząsnął nie tylko społecznością uczelni, lecz także szeroko pojętą opinią publiczną. Nic dziwnego, że wywołał on falę komentarzy, analiz i ocen – zarówno emocjonalnych, jak i społecznych. W tej fali głosów zbyt wiele jednak pojawia się insynuacji, a za mało faktów. Więcej też uproszczonego moralizowania, niż pogłębionych analiz. I – co szczególnie niepokojące – zbyt wiele ocen opartych zostało nie na rzeczywistym przebiegu zdarzeń, lecz na ich fałszywej rekonstrukcji.
Znieczulica – wobec prawdy
W debacie, która rozgorzała po 7 maja, pojawiła się sugestia, że współcześnie mamy do czynienia z „kulturą widza”, z bierną, zobojętniałą elitą, z pokoleniem, które w obliczu przemocy nie potrafi zareagować inaczej niż sięgając po telefon – nie po to, by zadzwonić po pomoc, lecz po to, by nagrać. Te oskarżenia bywają przedstawiane jako rodzaj moralnej oceny współczesnych postaw społecznych. Problem w tym, że punkt wyjścia dla formułowania tej krytycznej oceny okazuje się nieprawdziwy. Krytykując rzekomą znieczulicę społeczną, niektóre media same wykazały się znieczulicą wobec prawdy.
Owszem, problem bierności, obojętności, czy unikania odpowiedzialności istnieje w wielu sferach życia publicznego. Warto o nim rozmawiać – ale uczciwie. Tymczasem narracja medialna, która zdominowała pierwsze dni po tragedii, opierała się na przeinaczeniach. Przykład? Powszechnie powielane twierdzenie, jakoby sprawca błąkał się z siekierą po kampusie na długo przed atakiem, widoczny dla studentów i pracowników, podczas gdy ci – rzekomo – nic z tym nie zrobili. Źródłem tej wersji wydarzeń miał być post zamieszczony w mediach społecznościowych przez jednego ze studentów. Post, który – jak jednoznacznie wynika z materiału dowodowego – został opublikowany po ataku.
Czy społeczność uniwersytecka zawiodła?
To klasyczny przykład fake newsa – narracji, która buduje swoją siłę nie na faktach, lecz na ich medialnej atrakcyjności i emocjonalnym ładunku. Zamiast relacjonowania zdarzeń, mamy tu do czynienia z ich reinterpretacją według z góry założonej tezy. Problem jednak w tym, że wrażliwe społecznie tematy, szczególnie dotyczące przemocy i cierpienia, nie mogą być traktowane jako pretekst do podtrzymywania błędnych wyobrażeń. Działanie takie jest nie tylko nieuczciwe intelektualnie, jest ono także nieodpowiedzialne w wymiarze społecznym.
Co oczywiste, dezinformacja nie jest zjawiskiem neutralnym. Przeciwnie – w skrajnych przypadkach prowadzi do eskalacji przemocy, stygmatyzacji, a nawet do tragicznych skutków, w tym samobójstwa ofiar publicznego ostracyzmu. Historia zna liczne przykłady sytuacji, w których rozpowszechnianie niesprawdzonych informacji kończyło się tragicznie. Każdy przypadek fake newsa, zwłaszcza tego dotyczącego ludzkiego cierpienia, to nie tylko kwestia etyki dziennikarskiej, ale także odpowiedzialności zbiorowej.
Tymczasem, w odniesieniu do wydarzeń z 7 maja, mamy do czynienia z jaskrawym rozdźwiękiem między tym, co wydarzyło się naprawdę, a tym, jak zostało to przedstawione w niektórych mediach. Fakty są takie, że sprawca wyjął narzędzie zbrodni bezpośrednio przed atakiem. Pomoc została wezwana niemal natychmiast – przez studentów, pracowników naukowych, ochronę. Jeden z profesorów Wydziału Prawa i Administracji UW jako pierwszy powiadomił służby. Inny student – będący na miejscu – uruchomił reakcję ostrzegawczą wśród kolegów i koleżanek. Policja pojawiła się na miejscu zdarzenia błyskawicznie.
Gdzie tu miejsce na oskarżenia o obojętność? O bierną postawę? Czy rzeczywiście można twierdzić, że społeczność uniwersytecka zawiodła?
Innym wątkiem, który wymaga podjęcia, jest powielany niekiedy zarzut, jakoby studenci, w obliczu tragedii, „nie wzięli sprawy w swoje ręce”, czyli – jak należy rozumieć – nie odparli ataku. Zarzut ten jest kompletnie absurdalny i całkowicie odbiega od elementarnych zasad i procedur bezpieczeństwa, które obowiązują na Uniwersytecie Warszawskim, a są wzorowane na standardach międzynarodowych. Właściwa postawa świadków tak przerażającej zbrodni, do jakiej doszło na Uniwersytecie Warszawskim, nie oznacza bezrefleksyjnego rzucenia się na uzbrojonego napastnika, bo mogłoby to – wbrew dobrym intencjom – prowadzić do jeszcze tragiczniejszych skutków. Właściwym postępowaniem w tak ekstraordynaryjnej sytuacji jest zadbanie o bezpieczeństwo własne i osób postronnych, ostrzeżenie innych i powiadomienie kompetentnych służb. Pamiętać też należy, że atak trwał zaledwie kilkadziesiąt sekund, a jego charakter uniemożliwiał jakąkolwiek realną interwencję osób nieuzbrojonych i nieprzeszkolonych w tym zakresie.
Wokół nagrań: filmowanie i publikowanie
Osobnego omówienia wymaga też wątek filmowania przerażającego obrazu zbrodni. Tu wyraźnie odróżnić trzeba dwa wymiary tego zjawiska: czym innym jest bowiem nagrywanie obrazu, a zgoła czym innym – jego udostępnianie w mediach społecznościowych. Jakkolwiek sama zdolność do nagrywania tak okrutnego i drastycznego obrazu zbrodni, z czym nieuchronnie wiąże się jego oglądanie, może budzić uzasadnione emocje, to jednak i tu potrzebne jest wyjaśnienie i osadzenie tego zdarzenia w pewnym kontekście sytuacyjnym. Nagranie wykonane z okien budynku znajdującego się nieopodal miejsca zbrodni zostało wykonane na polecenie prowadzącego zajęcia, celem zabezpieczenia materiału dowodowego. Osoby dokonujące tego nagrania miały wiedzę i świadomość, że w tym samym czasie właściwe służby zostały już powiadomione i wezwane na miejsce zdarzenia.
Inaczej natomiast trzeba ocenić publikowanie drastycznych nagrań zabójstwa w mediach społecznościowych; działanie takie jest bulwersujące i musi być w sposób bezwarunkowy napiętnowane, zarówno z perspektywy moralnej, jak i prawnej. Rozpowszechnianie materiałów dokumentujących ludzką krzywdę, cierpienie, śmierć stanowi rażące naruszenie godności, zarówno osób bezpośrednio dotkniętych tragedią, w tym zwłaszcza Rodziny tragicznie Zmarłej, jak i nas wszystkich, jako wspólnoty, która oparta jest na empatii i wzajemnym szacunku. Jak należy sądzić, oprócz odpowiedzialności etycznej, osoby rozpowszechniające te nagrania, poniosą także konsekwencje prawne. Ta bulwersująca postawa nie była jednak postawą dominującą; zachowania te miały charakter incydentalny i nie dotyczyły ogółu studentów.
Spontaniczna i masowa mobilizacja
Reasumując, tragedia, jaka wydarzyła się na kampusie centralnym Uniwersytetu Warszawskiego, wstrząsnęła społecznością akademicką. Ale ta społeczność zareagowała: zorganizowała pomoc, uruchomiła wsparcie psychologiczne, prowadziła działania informacyjne, zabezpieczała przestrzeń kampusu. To była spontaniczna i masowa mobilizacja. To także fakty.
Zamiast więc formułować łatwe, spektakularne oskarżenia, warto pochylić się nad tym, co naprawdę wydarzyło się tamtego dnia. I nad tym, jak łatwo jest dziś osądzać innych na podstawie nieprawdziwych informacji. W czasach, gdy każdy może być nadawcą, odbiorcą i komentatorem, odpowiedzialność za słowo powinna być większa niż kiedykolwiek. Zwłaszcza, gdy to słowo dotyczy tragedii, ludzkiego cierpienia i reputacji całej wspólnoty.
Oczywiste jest, że potrzebujemy refleksji nad kondycją moralną każdej społeczności. Nad kulturą reagowania, nad empatią i odpowiedzialnością. Ale nie wolno nam tej refleksji rozpoczynać od powielania fake newsów.
Sławomir Żółtek – Dziekan Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego
Zostań współwłaścicielem Do Rzeczy S.A.
Kup akcje już dziś – roczna subskrypcja gratis.
Szczegóły:
platforma.dminc.pl
