Wokół zdarzeń z 7 maja: fakty i fake newsy

Wokół zdarzeń z 7 maja: fakty i fake newsy

Dodano: 
Czarne flagi na bramie Kampusu Głównego UW w Warszawie
Czarne flagi na bramie Kampusu Głównego UW w Warszawie Źródło: PAP / Rafał Guz
Tragedia, która wydarzyła się 7 maja na kampusie centralnym Uniwersytetu Warszawskiego, na zawsze odcisnęła piętno na naszej wspólnocie akademickiej.

Dramat ten wstrząsnął nie tylko społecznością uczelni, lecz także szeroko pojętą opinią publiczną. Nic dziwnego, że wywołał on falę komentarzy, analiz i ocen – zarówno emocjonalnych, jak i społecznych. W tej fali głosów zbyt wiele jednak pojawia się insynuacji, a za mało faktów. Więcej też uproszczonego moralizowania, niż pogłębionych analiz. I – co szczególnie niepokojące – zbyt wiele ocen opartych zostało nie na rzeczywistym przebiegu zdarzeń, lecz na ich fałszywej rekonstrukcji.

Znieczulica – wobec prawdy

W debacie, która rozgorzała po 7 maja, pojawiła się sugestia, że współcześnie mamy do czynienia z „kulturą widza”, z bierną, zobojętniałą elitą, z pokoleniem, które w obliczu przemocy nie potrafi zareagować inaczej niż sięgając po telefon – nie po to, by zadzwonić po pomoc, lecz po to, by nagrać. Te oskarżenia bywają przedstawiane jako rodzaj moralnej oceny współczesnych postaw społecznych. Problem w tym, że punkt wyjścia dla formułowania tej krytycznej oceny okazuje się nieprawdziwy. Krytykując rzekomą znieczulicę społeczną, niektóre media same wykazały się znieczulicą wobec prawdy.

Owszem, problem bierności, obojętności, czy unikania odpowiedzialności istnieje w wielu sferach życia publicznego. Warto o nim rozmawiać – ale uczciwie. Tymczasem narracja medialna, która zdominowała pierwsze dni po tragedii, opierała się na przeinaczeniach. Przykład? Powszechnie powielane twierdzenie, jakoby sprawca błąkał się z siekierą po kampusie na długo przed atakiem, widoczny dla studentów i pracowników, podczas gdy ci – rzekomo – nic z tym nie zrobili. Źródłem tej wersji wydarzeń miał być post zamieszczony w mediach społecznościowych przez jednego ze studentów. Post, który – jak jednoznacznie wynika z materiału dowodowego – został opublikowany po ataku.

Czy społeczność uniwersytecka zawiodła?

To klasyczny przykład fake newsa – narracji, która buduje swoją siłę nie na faktach, lecz na ich medialnej atrakcyjności i emocjonalnym ładunku. Zamiast relacjonowania zdarzeń, mamy tu do czynienia z ich reinterpretacją według z góry założonej tezy. Problem jednak w tym, że wrażliwe społecznie tematy, szczególnie dotyczące przemocy i cierpienia, nie mogą być traktowane jako pretekst do podtrzymywania błędnych wyobrażeń. Działanie takie jest nie tylko nieuczciwe intelektualnie, jest ono także nieodpowiedzialne w wymiarze społecznym.

Co oczywiste, dezinformacja nie jest zjawiskiem neutralnym. Przeciwnie – w skrajnych przypadkach prowadzi do eskalacji przemocy, stygmatyzacji, a nawet do tragicznych skutków, w tym samobójstwa ofiar publicznego ostracyzmu. Historia zna liczne przykłady sytuacji, w których rozpowszechnianie niesprawdzonych informacji kończyło się tragicznie. Każdy przypadek fake newsa, zwłaszcza tego dotyczącego ludzkiego cierpienia, to nie tylko kwestia etyki dziennikarskiej, ale także odpowiedzialności zbiorowej.

Tymczasem, w odniesieniu do wydarzeń z 7 maja, mamy do czynienia z jaskrawym rozdźwiękiem między tym, co wydarzyło się naprawdę, a tym, jak zostało to przedstawione w niektórych mediach. Fakty są takie, że sprawca wyjął narzędzie zbrodni bezpośrednio przed atakiem. Pomoc została wezwana niemal natychmiast – przez studentów, pracowników naukowych, ochronę. Jeden z profesorów Wydziału Prawa i Administracji UW jako pierwszy powiadomił służby. Inny student – będący na miejscu – uruchomił reakcję ostrzegawczą wśród kolegów i koleżanek. Policja pojawiła się na miejscu zdarzenia błyskawicznie.

Gdzie tu miejsce na oskarżenia o obojętność? O bierną postawę? Czy rzeczywiście można twierdzić, że społeczność uniwersytecka zawiodła?

Innym wątkiem, który wymaga podjęcia, jest powielany niekiedy zarzut, jakoby studenci, w obliczu tragedii, „nie wzięli sprawy w swoje ręce”, czyli – jak należy rozumieć – nie odparli ataku. Zarzut ten jest kompletnie absurdalny i całkowicie odbiega od elementarnych zasad i procedur bezpieczeństwa, które obowiązują na Uniwersytecie Warszawskim, a są wzorowane na standardach międzynarodowych. Właściwa postawa świadków tak przerażającej zbrodni, do jakiej doszło na Uniwersytecie Warszawskim, nie oznacza bezrefleksyjnego rzucenia się na uzbrojonego napastnika, bo mogłoby to – wbrew dobrym intencjom – prowadzić do jeszcze tragiczniejszych skutków. Właściwym postępowaniem w tak ekstraordynaryjnej sytuacji jest zadbanie o bezpieczeństwo własne i osób postronnych, ostrzeżenie innych i powiadomienie kompetentnych służb. Pamiętać też należy, że atak trwał zaledwie kilkadziesiąt sekund, a jego charakter uniemożliwiał jakąkolwiek realną interwencję osób nieuzbrojonych i nieprzeszkolonych w tym zakresie.

Wokół nagrań: filmowanie i publikowanie

Osobnego omówienia wymaga też wątek filmowania przerażającego obrazu zbrodni. Tu wyraźnie odróżnić trzeba dwa wymiary tego zjawiska: czym innym jest bowiem nagrywanie obrazu, a zgoła czym innym – jego udostępnianie w mediach społecznościowych. Jakkolwiek sama zdolność do nagrywania tak okrutnego i drastycznego obrazu zbrodni, z czym nieuchronnie wiąże się jego oglądanie, może budzić uzasadnione emocje, to jednak i tu potrzebne jest wyjaśnienie i osadzenie tego zdarzenia w pewnym kontekście sytuacyjnym. Nagranie wykonane z okien budynku znajdującego się nieopodal miejsca zbrodni zostało wykonane na polecenie prowadzącego zajęcia, celem zabezpieczenia materiału dowodowego. Osoby dokonujące tego nagrania miały wiedzę i świadomość, że w tym samym czasie właściwe służby zostały już powiadomione i wezwane na miejsce zdarzenia.

Inaczej natomiast trzeba ocenić publikowanie drastycznych nagrań zabójstwa w mediach społecznościowych; działanie takie jest bulwersujące i musi być w sposób bezwarunkowy napiętnowane, zarówno z perspektywy moralnej, jak i prawnej. Rozpowszechnianie materiałów dokumentujących ludzką krzywdę, cierpienie, śmierć stanowi rażące naruszenie godności, zarówno osób bezpośrednio dotkniętych tragedią, w tym zwłaszcza Rodziny tragicznie Zmarłej, jak i nas wszystkich, jako wspólnoty, która oparta jest na empatii i wzajemnym szacunku. Jak należy sądzić, oprócz odpowiedzialności etycznej, osoby rozpowszechniające te nagrania, poniosą także konsekwencje prawne. Ta bulwersująca postawa nie była jednak postawą dominującą; zachowania te miały charakter incydentalny i nie dotyczyły ogółu studentów.

Spontaniczna i masowa mobilizacja

Reasumując, tragedia, jaka wydarzyła się na kampusie centralnym Uniwersytetu Warszawskiego, wstrząsnęła społecznością akademicką. Ale ta społeczność zareagowała: zorganizowała pomoc, uruchomiła wsparcie psychologiczne, prowadziła działania informacyjne, zabezpieczała przestrzeń kampusu. To była spontaniczna i masowa mobilizacja. To także fakty.

Zamiast więc formułować łatwe, spektakularne oskarżenia, warto pochylić się nad tym, co naprawdę wydarzyło się tamtego dnia. I nad tym, jak łatwo jest dziś osądzać innych na podstawie nieprawdziwych informacji. W czasach, gdy każdy może być nadawcą, odbiorcą i komentatorem, odpowiedzialność za słowo powinna być większa niż kiedykolwiek. Zwłaszcza, gdy to słowo dotyczy tragedii, ludzkiego cierpienia i reputacji całej wspólnoty.

Oczywiste jest, że potrzebujemy refleksji nad kondycją moralną każdej społeczności. Nad kulturą reagowania, nad empatią i odpowiedzialnością. Ale nie wolno nam tej refleksji rozpoczynać od powielania fake newsów.

Sławomir Żółtek – Dziekan Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego


Zostań współwłaścicielem Do Rzeczy S.A.
Kup akcje już dziś – roczna subskrypcja gratis.
Szczegóły: platforma.dminc.pl


Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także