DoRzeczy.pl: Jak pan skomentuje wpisy i działania Donalda Tuska z ostatnich dni? Czy mamy do czynienia z próbą podważenia wyniku wyborów prezydenckich?
Kazimierz Smoliński: To jest dziwna taktyka, bo z jednej strony w różnych wystąpieniach premier mówi, że nie, a wyniki są ustalone i tak dalej. Natomiast wpisy Donalda Tuska w mediach społecznościowych są sprzeczne z tym, co mówi publicznie. Wydaje mi się, że to budowanie pewnej narracji — oczywiście wybory będą uznane, ale jednocześnie tworzy się atmosferę wątpliwości na zasadzie, że skoro Karol Nawrocki zostanie prezydentem, to zawsze będzie można kwestionować jego działania. Pewnie pojawią się spory o samolot, jak to znamy z historii, jeszcze z czasów śp. Lecha Kaczyńskiego. Myślę, że to właśnie próba zbudowania takiej narracji, żeby potem były punkty zaczepienia — żeby można było kwestionować wybory nie tylko w Polsce, ale także za granicą. Żeby można było powiedzieć: „zobaczcie, były wątpliwości, my nadal je mamy, ten wybór nie był do końca właściwy, więc może nie powinien reprezentować Polski na arenie międzynarodowej, tylko powinien jechać ktoś inny — premier albo minister spraw zagranicznych”. Raczej tak bym to interpretował.
Czy Donald Tusk ma jakiekolwiek podstawy prawne do takich działań?
Nie ma żadnych. Miał wtedy, kiedy sprawa była w rękach Państwowej Komisji Wyborczej. Przecież to komisja kontrolowana przez większość parlamentarną, większość rządową i to ona miała możliwość przeliczania głosów zgodnie z kodeksem wyborczym. Mogła to robić na podstawie wszystkich protestów, które zostały złożone. Większość z tych protestów uznała za niezasadne i zakończyła proces wyborczy na tym etapie. Potem sprawa trafiła do Sądu Najwyższego. Tyle że Sąd Najwyższy nie ma już możliwości przeliczania głosów. Może jedynie rozpatrzeć każdy protest i ocenić, czy miał on wpływ na wynik wyborów. Praktyka pokazuje jednak, że do tej pory nie zdarzyło się, żeby Sąd Najwyższy unieważnił wybory.
Czy wyobraża pan sobie taką sytuację, że ktoś decyduje się jeszcze raz przeliczać te głosy? Opozycja mogłaby podważać to liczenie i twierdzić, że nie ma pewności, czy ktoś czegoś do tych głosów nie dosypał.
Nie ma prawnej możliwości ponownego przeliczania głosów. Prawo tego na tym etapie nie dopuszcza. Poza tym większość kart do głosowania znajduje się w komisjach, w urzędach samorządowych, często kontrolowanych przez obecną władzę i leżą tam do czasu zniszczenia — w piwnicach czy magazynach. I teraz pojawiłyby się zastrzeżenia: czy te głosy były prawidłowo przechowywane, czy pieczęcie są oryginalne, czy ktoś czegoś nie podmienił, czy w transporcie nie doszło do nieprawidłowości. Dlatego właśnie prawo nie przewiduje takiej procedury na tym etapie, bo pojawiłoby się zbyt wiele wątpliwości. Natomiast, co mogą zrobić? Sąd wyda postanowienie o uznaniu ważności wyborów. To postanowienie musi być opublikowane w Monitorze Polskim, a nad tym ma pieczę rząd. I mogą próbować nie opublikować tego orzeczenia, twierdząc, że skoro nie zostało opublikowane, to wybory nie zostały formalnie uznane za ważne. I wtedy mogą się zacząć kolejne dywagacje prawne — co dalej? Czy marszałek Sejmu podejmie jakieś kroki? Hołownia teraz mówi, że absolutnie nie, ale to jest deklaracja na dziś. Co zrobi — zobaczymy. Także mogą próbować otwierać nowe furtki prawne.
Czytaj też:
Szef SBU: Udaremniono zamach na Zełenskiego w RzeszowieCzytaj też:
Kolejny atak nożownika w Polsce. W akcji śmigłowiec
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
