Ileż razy Polska – w rozumieniu: rząd Polski – głośno to zapowiadała, odgrażając się, ostro i wprost, że ma już dość tego wyzysku i na pewno ten podatek na cudzoziemskie, a w istocie amerykańskie giganty cyfrowe nałoży?
No, na pewno zapowiadała to co najmniej kilka razy.
A potem na horyzoncie pojawiał się ten czy ów ambasador USA – na przykład nieoceniona Georgette Mosbacher, żądająca publicznie, by Polska „nie dyskryminowała amerykańskich firm” – robił kilka groźnych min, czasami tupał nogą, czasami dorzucał kilka mocnych słów i kolejna przygoda z "podatkiem od Big Techów" lądowała w koszu. W koszu na śmieci, rzecz jasna. A firmujący ją swą twarzą kolejny minister cyfryzacji czy czegoś innego, jak niepyszny wycofywał się rakiem.
