Logika życia w pokoju sprawia, że tragiczne rocznice są upamiętniane wspólnie przez potomków dawnych wrogów. To zachowanie, naturalne we współczesnej Europie, wymaga jednak zastanowienia nad tym, czy wspólnota pamięci powinna mieć jakieś granice i od czego zależy ich ewentualne wyznaczenie. Potomkowie dawnych sprawców woleliby oczywiście, aby te granice zatarły się jak najmocniej, a potomkowie ofiar pozostają w pewnym skrępowaniu, nie chcąc kultywować podziałów, a jednocześnie odczuwając dyskomfort wobec całkowitej konwergencji pamięci, bo instynkt podpowiada im, że nie są jej wyłącznymi dysponentami. Oprócz tego mogą się obawiać wykorzystania ich dobrej woli.
Gdy podczas drugiej wojny światowej jeden z dowódców przekazał Winstonowi Churchillowi wiadomość, ile niemieckich okrętów zatonęło, premier Wielkiej Brytanii odpowiedział, że toną okręty alianckie, a łodzie wroga „są niszczone”. Poczynił tym samym wyraźną dystynkcję między śmiercią wrogów a śmiercią swoich. Ćwierć wieku wcześniej żołnierze obu stron wojny, zwanej na Zachodzie Wielką, byli często chowani obok siebie, na tych samych cmentarzach, a pojęcie zbrodni wojennych dopiero zaczynało się kształtować.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
