Lidia Lemaniak, DoRzeczy.pl: Dlaczego przedmiot edukacja zdrowotna, który zastąpił wychowanie do życia w rodzinie, jest niebezpieczny?
Magdalena Czarnik, Stowarzyszenie Rodzice Chronią Dzieci: W rzeczywistości jest to anty-zdrowotna pseudo- edukacja, a w zasadzie neomarksistowska indoktrynacja, która ma za cel oderwanie dzieci od rodziców i wychowanie człowieka egocentrycznego skupionego na płytkich doznaniach seksualnych, a niezdolnego do odpowiedzialnego założenia małżeństwa i podejmowania trudów wychowawczych, a w zamian za to podatnego na manipulowanie nim przez władzę. Na tejże truciźnie autorzy tego nowego przedmiotu położyli sporą warstwę lukru, gdyż inaczej nikt by jej nie przełknął. Trzeba jednak pamiętać, że jeśli ten przedmiot wejdzie na stałe do naszych szkół, ilość trucizny będzie się zwiększać. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości.
Co jest trucizną, o której Pani mówi?
Trucizną jest absolutnie wypaczona wizja seksualności, która odrywa ją od małżeństwa, rodziny i dzietności, czyli od wartości, które są konieczne dla istnienia naszego państwa, w zasadzie każdego. Rodzina jest bytem pierwotnym wobec państwa. Rodzice mają prawo do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami, a edukacja zdrowotna ma to wszystko zniszczyć. W edukacji zdrowotnej są zawarte takie wątki ideologiczne, nawet poza chorą wizją seksualności. Dzieciom będzie się tłumaczyć, jak mają postrzegać seksualność – jako przyjemność na tu i teraz, na krótko, tylko po ogólnej zgodzie partnerów, że wystarczy się zabezpieczyć i na pewno trzeba wypróbować różnych możliwości, bo przedstawiane będą kontakty seksualne przeróżnego rodzaju, jako tak samo wartościowe i równorzędne.
Poza wątkami seksualności są jeszcze jakieś inne wątki ideologiczne?
Dzieci mają się zaznajamiać też sprawami osób LGBT. Są również wątki polityczne, co w swoim wpisie na platformie X podchwycił prezydent Karol Nawrocki, który ogłosił, że swojego syna wypisuje z edukacji zdrowotnej, gdyż nie chce właśnie, że uczestniczy w zajęciach, które niosą ideologię i wkręcają dzieci w politykę. Prezydent bardzo słusznie zwrócił uwagę na ten wątek, który nie wypływał do tej pory, a jednak tak jest, że autorzy tego programu sobie zaplanowali, że wychowają sobie przyszły elektorat. Jak wspomniałam, dzieciom przedstawiane mają być prawa osób LGBT z uzasadnieniem, że ich żądania są słuszne. W parlamencie leżą już projekty ustaw, które czekają na poparcie społeczne, gdyż do teraz go jednak brakowało, czyli projekt o tzw. uzgodnieniu płci, mowie nienawiści i projekt ustawy o związkach partnerskich. Do ich poparcia wychowuje edukacja zdrowotna. Zawiera również wiele wątków z ideologii klimatycznej z dietą planetarną i instruowaniem dzieci co należy jeść, a czego nie. W edukacji zdrowotnej możemy dopatrzeć się też ideologii imigracjonizmu, czyli dążenia przemielenia wszystkich na masę bez tożsamości rodzinnej, religijnej, narodowej, płciowej i naiwnej otwartości na wszelką różnorodność etniczną i seksualną oczywiście.
To wszystko znalazło się w podstawie programowej edukacji zdrowotnej?
Kiedy przyjrzymy się podstawie programowej, to zobaczymy, że ten lukier jest jednak nie najlepszej jakości, trochę jakby śmierdzi. Niektórzy pochopnie oceniają, że zdecydowana większość treści podstawy programowej jest dobra i nie ma się o co martwić, niestety taką narrację usłyszałam też od dyrekcji niektórych szkół katolickich. Zwrócę uwagę, że do edukacji zdrowotnej nie ma podręczników i nie można w pełni zapoznać się z treściami tego przedmiotu. Rodzice nie mają wglądu do programów, podręczników i zestawów ćwiczeń dla ucznia oraz podręczników metodycznych, bo takich podręczników po prostu nie ma. W związku z tym nauczyciele nie są w stanie zrealizować obowiązku przedstawienia rodzicom pełnej informacji o celach i treściach realizowanego programu nauczania, podręcznikach, materiałach edukacyjnych, materiałach ćwiczeniowych oraz o środkach dydaktycznych. Fakt ten jest złamaniem praw rodziców.
A w jaki sposób rodzice są informowani o tym, co zawiera przedmiot edukacja zdrowotna?
Dyrekcje szkół i nauczyciele tego przedmiotu wybiórczo informacją o treściach edukacji zdrowotnej. Rodzice sygnalizują, że w materiałach, jakie otrzymują od dyrekcji szkół drogą e-mail oraz podczas przedstawienia tego przedmiotu na spotkaniach informacyjnych, pomijana jest tematyka edukacji seksualnej, czyli bloku tematycznego „zdrowie seksualne”. Albo w ogóle się o tym nie mówi, albo nauczyciele deklarują, że nie będą poruszać tych tematów, koncentrując się tylko na kwestiach odżywiania, snu, higieny psychicznej itp. Są nauczyciele, którzy deklarują rodzicom, że „nie pozwolą zrobić dziecku krzywdy”, co rodzice odbierają jako zapewnienie, że nie będą na ich zajęciach poruszane kwestie związane z edukacją seksualną. Takie deklaracje – mimo w wielu wypadkach dobrych intencji nauczycieli – wprowadzają rodziców w błąd, co do prawdziwego obrazu treści tego przedmiotu zawartego w podstawach programowych. Pomijają fakt, że seksualność jest na edukacji zdrowotnej wyrwana z kontekstu małżeństwa i rodziny. Niestety, rodziców poddaje się też szantażowi emocjonalnemu związanemu z zatrudnianiem nauczycieli. Wielu wychowawców i dyrektorów sugeruje rodzicom, iż ich rezygnacja z zajęć będzie bezpośrednią przyczyną zwolnień nauczycieli ze szkół, z racji zbyt małej liczby godzin do pensum. Takie działanie na emocje, powoływanie się na wieloletnie doświadczenie tych nauczycieli i sympatię do nich ze strony uczniów wywołuje rozdarcie rodziców, ich dylematy moralne i ma cechy manipulacji, a nawet szantażu emocjonalnego. Celem jest utrudnienie podjęcia suwerennej decyzji o wypisaniu dziecka z zajęć.
Ministerstwo Edukacji Narodowej informowało, że „przed przystąpieniem do realizacji zajęć nauczyciel prowadzący zajęcia wraz z wychowawcą przeprowadza co najmniej jedno spotkanie informacyjne z rodzicami uczniów niepełnoletnich oraz z uczniami pełnoletnimi”. Tak faktycznie się dzieje?
Niestety, mamy sygnały od rodziców z różnych stron Polski, że zajęcia z edukacji zdrowotnej rozpoczęły się przed zorganizowaniem spotkania informacyjnego dla rodziców. Są przypadki, kiedy rodzice dowiedzieli się o spotkaniu informacyjnym na dzień przed spotkaniem i nie byli w stanie zwolnić się z pracy, aby wziąć udział w nim udział. Część spotkań zorganizowano w sierpniu, o czym rodzice dowiedzieli się po rozpoczęciu roku szkolnego.
To prawda, że uczniowie, którzy zostali wypisani z edukacji zdrowotnej, są przymuszani do uczestniczenia w zajęciach do 25 września?
Tak. Mamy liczne sygnały od rodziców, że poinformowano ich w szkole, iż bez względu na ich decyzję o wypisaniu dziecka z edukacji zdrowotnej, musi ono chodzić na te zajęcia do 25 września i dopiero potem będzie mogło w nich nie uczestniczyć. Na zajęciach uczniowie, których rodzice złożyli rezygnację, często są poddawani ostracyzmowi i zachęcani do przekonywania swoich rodziców do zmiany decyzji. Część dzieci otrzymuje informację, iż muszą pozostać na zajęciach z resztą klasy, ale mogą najwyżej „zająć się sobą i nie uważać”. Poza tym rodzice sygnalizują, że pomimo złożenia pisemnej rezygnacji z edukacji zdrowotnej ich dziecko ma zaznaczone w dzienniku elektronicznym zwolnienie albo nieobecność usprawiedliwioną. Stan ten nie ulega zmianie mimo interwencji rodziców.
Co to oznacza?
Rodzi to uzasadnione obawy, że przy zliczaniu uczniów uczęszczających na te zajęcia (dla statystyk MEN oraz podczas ewaluacji przedmiotu) zostaną do nich dodani uczniowie w rzeczywistości wypisani z zajęć, ale którzy w systemie są traktowani jako zwolnieni albo nieobecni z usprawiedliwieniem. Gdyby takie działania miały miejsce – byłoby to zafałszowaniem obrazu rzeczywistości.
Podobno pojawiają się naciski kuratoriów na dyrektorów szkół, aby osobiście się angażowali w promocję edukacji zdrowotnej.
Z informacji, które do nas dotarły, wynika, że kuratoria wywierają nacisk, aby dyrektorzy szkół usilnie promowali przedmiot oraz przekonywali nawet tych rodziców, którzy już wypisali swoje dziecko z edukacji zdrowotnej. Rodzice ci otrzymują drogą e-mail zachętę do udziału dzieci w tych zajęciach – po spotkaniach informacyjnych i mimo tego, że już wcześniej na piśmie rezygnowali z udziału swego dziecka w tych zajęciach. Warto tu podkreślić, że te zachęty pomijają kluczową dla wielu rodziców kwestię kształtu edukacji seksualnej na tym przedmiocie.
Barbara Nowacka stwierdziła dzisiaj na konferencji dotyczącej edukacji zdrowotnej, że „ma nadzieję, że rodzice zdecydują mądrze i zapiszą dzieci na edukację zdrowotną, żeby je chronić, dać im narzędzia i wsparcie”. Jak Pani się odniesie do słów minister edukacji?
Spodziewaliśmy się, że będą peany na cześć edukacji zdrowotnej. Natomiast mówienie o tym, że edukacja zdrowotna uchroni nasze dzieci przed nadużyciami seksualnymi i poda im wiedzę, dzięki której rozpoznają zły dotyk i odrzucą pornografię, jest absolutnym nadużyciem. Takie twierdzenie nie ma oparcia w żadnych faktach. Tak samo wprowadzanie edukacji seksualnej na Zachodzie uzasadniali tamtejsi autorzy i prowodyrzy. Też mówili, że to zmniejszy liczbę przestępstw seksualnych, zmniejszy ilość ciąż niechcianych. Dane pokazują jednak wyraźnie, że deklarowane cele nie zostały nigdy osiągane, a wręcz występuje absolutnie odwrotne zjawisko. Tam, gdzie jest edukacja seksualna, tam mamy coraz więcej nadużyć seksualnych. To zatrważające. Pseudoedukacja, którą próbuje wprowadzić minister Nowacka, absolutnie nie jest żadną profilaktyką.
Dlaczego? Minister edukacji zapewnia, że tak jest.
Podczas tych zajęć dzieci będą epatowane zdjęciami organów seksualnych, nawet filmami, tak jak to jest często na Zachodzie. Co za tym idzie, będzie im się rozbudzać zainteresowanie w tę stronę, a u młodszych dzieci często wywołując obrzydzenie, a nawet traumę. Mówi się nam, że kiedy oswoimy dzieci z wiedzą o złym dotyku, kiedy zaprezentujemy ich organy seksualne w dziesięciu odsłonach, to one będą wtedy odporne, jak przyjdzie do nich pedofil, który będzie chciał je wykorzystać. Skąd taka logika? Okazuje się, że według danych z Zachodu, z dzieci, które się z tym oswoiły, są zdarte z naturalnej osłony wstydu, intymności, poczucia wstydliwości wobec własnego ciała! A to właśnie ta zdrowa, naturalna wstydliwość to jest tak naprawdę profilaktyka i bariera chroniąca przed nadużyciami seksualnymi. Dzieci po edukacji seksualnej, kiedy widzą rozebranego mężczyznę, który się do nich dostawia, to czują się trochę tak, jak w szkole. Niestety, tego typu edukacja czyni z dzieci łatwe ofiary nadużyć seksualnych. Mam to potwierdzone również w opinii psychologa klinicznego zajmującego się pomocą dla dzieci po nadużyciach seksualnych, który przeanalizował standardy edukacji seksualnej WHO. Jest spora analogia między nimi a tym, co mamy w obecnej podstawie programowej edukacji zdrowotnej.
To znaczy?
Mówię na razie o sporej analogii, ale jeszcze nie 1:1 bo wiemy, że kiedy edukacja seksualna wejdzie do szkół, to ilość elementów perwersyjnych, dotyczących sfery tzw. zdrowia seksualnego, będzie coraz bardziej poszerzana. Prawdopodobnie dojdziemy do modelu standardów edukacji seksualnej WHO, który zresztą został wskazany jako wzorcowy już ponad 10 lat temu w Polskiej Akademii Nauk. Kiedy przeczytał je psycholog, który zajmuje się dziećmi po przemocy seksualnej, to powiedział, że jeśli dzieci będą według tego prowadzone, to staną się bardzo łatwymi ofiarami przemocy seksualnej. Potwierdzeniem jego słów są liczne dane z krajów zachodnich.
Czytaj też:
Syn Nawrockiego wypisany z zajęć. "Ideologia i polityka"Czytaj też:
"Warto czytać dokumenty". Nowacka reaguje na decyzję Nawrockich
