F ra Angelico (od 1982 r. Beato Angelico) w Italii jest fetowany jako „ojciec renesansu”. Jego dzieła wydają się trójwymiarowe, emanują światłem i kolorem. Esteci przypisują im właściwości uspokajające. Zainspirowały Johna Ruskina, papieża wiktoriańskiej krytyki, do postawienia tezy, że prawdziwe piękno rodzi się z moralnej doskonałości artysty. Są jednak ludzie, których taka sztuka irytuje. Gdy wiek temu z górą erudyta Paweł Muratow od niechcenia rzucił uwagę o „mdłej słodyczy”, w kręgach akademickich wypadało traktować mnicha artystę lekceważąco, wytykać mu skłonność do mistycyzmu, uchybienia techniczne tudzież nadmierną prostotę. Angelico podejmował tylko tematy religijne, a jak wiadomo, wielu piszących ma alergię na pobożność. W podręcznikach jego miejsce zajął inny Toskańczyk – Masaccio, który zmarł, mając lat 26, ale zdaniem ekspertów był większym innowatorem.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
