Tak jest zwykle (i tak było teraz) na początku listopada, 1-go – w Dniu Wszystkich Świętych i 2-go, w Dzień Zaduszny. Wielu katolikom te święta się zlewają w jedno, tak jakby w gruncie rzeczy stały się one jednym świętem, określanym przez media i ignorantów pospołu „świętem zmarłych”. Trudno się dziwić, skoro dzisiejsza cywilizacja odrzuca istnienie Sądu, Boga jako Sędziego, i Bożej sprawiedliwości.
Dlatego być może w ogóle jednym z najtrudniejszych obecnie fragmentów doktryny Kościoła jest nauka o Czyśćcu, gdzie przebywają dusze zmarłych oczekujących na przyszłe niebo. Wprawdzie sam obyczaj – konieczność troski o dusze zmarłych, modlitw za nich, ofiar i mszy – jeszcze się trzyma. Polska mentalność nie została jeszcze zniszczona. Nie myślimy jeszcze o zmarłych jako o pożytecznym nawozie, który może ekologicznie spulchnić ziemię, nie patrzymy na zwłoki jak na obojętny kawałek materii, nie mniemamy, w większości, że dusza jest tylko iluzją i wiązką rozpraszającej się energii psychicznej, która niknie wraz z odejściem człowieka. W stosunku do śmierci nie popadliśmy w obojętność i neutralność, postawy tak typowe dla mieszkańców USA i Europy Zachodniej.
Mimo to nie mam złudzeń: wielki walec ateizmu nie zamierza się zatrzymać na naszych granicach. Nim jednak stanie się to co wydaje się nieuchronne trzeba się bronić. Dlatego Czytelnikom dorzeczy.pl przypominam fragment mojej rozmowy z księdzem biskupem Atanazym Schneiderem, z książki „Wiosna Kościoła, która nie nadeszła”, poświęcony właśnie losowi dusz cierpiących w Czyśćcu. Znacznie to ciekawsze i ważniejsze, sądzę, niż wszystkie łącznie rozważania na temat niekończącego się (zaraz, zaraz, skończył się on naprawdę czy nie?) synodu, synodalności, reform synodalnych, duchowości synodalnej, liturgii synodalnej i dokumentów synodalnych.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.