To oczywiste: kardynałowie, którzy zbierają się na konklawe, powinni kierować się wyłącznie jednym kryterium: dobrem Kościoła katolickiego. Święty Jan Paweł II w 1996 r. opublikował konstytucję apostolską „Universi Dominici gregis”, która określa zasady „wyborów” papieża. Jan Paweł II pisał, że kardynałowie elektorzy powinni „przygotować się duchowo na przyjęcie wewnętrznych poruszeń Ducha Świętego”. Nie oznacza to jednak, że Duch Święty zastępuje kardynałów. Mają wolną wolę i czynią z niej użytek według własnego najlepszego rozumienia tego, czego Kościół potrzebuje. Dlatego dziennikarze od wielu lat starają się zrekonstruować przebieg konklawe. To pomaga zrozumieć, jakimi motywacjami kierowali się kardynałowie i czego można spodziewać się po pontyfikacie danego papieża.
Zanim kardynałowie weszli na konklawe, spędzili ze sobą w Rzymie wiele dni, rozmawiając o tym, jakiego papieża potrzebuje Kościół. Te spotkania, zarówno oficjalne kongregacje generalne, jak i prywatne rozmowy przy kawie, określa się ogólnie jako „prekonklawe”. W tym czasie padają konkretne nazwiska. „Universi Dominici gregis” wyraźnie zakazuje kardynałom ścisłego umawiania się na wybór konkretnej osoby w ten sposób, żeby składali jakąś przysięgę. Purpuraci mają jednak prawo wymieniać się poglądami na temat potencjalnych kandydatów – i tak właśnie robią. Dlatego na początku konklawe każdy z kardynałów mniej więcej wie, na kogo może zagłosować. Tym razem wielu miało już w głowie nazwisko Roberta Prevosta.
Trzy frakcje
Jego osoba zaczęła być rozważana przez część członków Kolegium Kardynalskiego najpóźniej jesienią ubiegłego roku. Powiedział o tym już po wyborze Leona XIV kard. László Német, metropolita Belgradu. W rozmowie z Onetem ten mówiący również po polsku hierarcha przyznał otwarcie, że podczas Synodu o synodalności w Rzymie odbywały się wśród kardynałów spotkania dotyczące wyboru następcy Franciszka. Prevosta uznano wtedy za bardzo dobrego kandydata. Nic dziwnego. Prevost od 2023 r. pełnił urząd prefekta Dykasterii do spraw Biskupów. To wręcz wymuszało międzynarodowe kontakty i rozmowy z kardynałami z całego świata. Wszyscy albo znali go osobiście, albo przynajmniej o nim słyszeli. Tak duża rozpoznawalność w naturalny sposób sprawiała, że był brany przez innych kardynałów pod uwagę.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.