Dziecko, jak wiadomo, albo kocha, albo nienawidzi. Nie jest zdolne na żadne kompromisy z rzeczywistością. Kocham, ale, czy kocham pod warunkiem, względnie podejmuję takie czy inne działania wychowawcze, bo kocham. To wszystko jest dla niedojrzałej psychiki za trudne.
Obelgi, od których puchnie prawicowa część internetu i portali społecznościowych – oscylujące wokół wzajemnych oskarżeń o bycie pożytecznym idiotą/agentem Putina/Banderowców – dowodzą, że dla większej części produkujących je, a są w tej licznie ludzie z tzw. nazwiskami, polityka jest kwestią miłości lub nienawiści. Trzeba kochać Ukraińców, bo chcą się uwolnić od kacapskiej przemocy – albo trzeba Ukraińców nienawidzić, bo to dzieci rezunów, stawiające zbrodniarzom pomniki.
Obie tezy są fałszywe, choć oba argumenty, którymi się je podpiera, prawdziwie. Obecność na Majdanie środowisk kultywujących zbrodnicze idee Doncewa i jego najgorzej zapisanych w historii uczniów jest faktem niewątpliwym, podobnie jak to, że usiłują oni maksymalnie swe idee upowszechnić i rewolucję socjalną zamienić w etap tworzenia Wielkiej Ukrainy według ich recept.
Faktem jest również, że to nie faszyści obalili Janukowycza, jak wmawia Rosjanom i światu putinowska propaganda, ale obywatele znękani złodziejskimi i nieudolnymi rządami, i nie zrobili tego po to, by instalować na miejsce dyktatury postkomunistycznej dyktaturę postfaszystowską, ale by zbliżyć się demokracji. Nie przypadkiem zapalnikiem ukraińskiej rewolucji było fiasko rozmów o stowarzyszeniu z Europą. Europą, która jawi się Ukraińcom oazą wolności i dobrobytu – dokładnie tak samo, jak jawiła się nam za czasów PRL (i równie niesłusznie, ale to inna sprawa – w porównaniu z kacapią wszystko wydaje się rajem). I nie przypadkiem symbolicznym aktem wyzwolenia było obalanie pomników Lenina; bynajmniej nie dlatego, że obalał je także Hitler, jak to twierdzi Putinowski politolog, ale dlatego, że Lenin stał się symbolem rosyjskiej dominacji.
Jednym słowem – mamy i nadzieję, i zagrożenie. Normalna sytuacja w polityce, w której niesłychanie rzadko trafiają się wybory zerojedynkowe, a przeważnie trzeba się decydować na mniejsze zło lub określone zyski kosztem określonych strat na innym polu.
Najwyraźniej jednak jeśli sytuacja nie jest czarno biała, sto procent na tak albo na nie, to Polacy sobie z nią nie radzą. Musi być – albo Ukraińcy są cacy, albo są be. Jeśli są cacy, to nie może być wśród nich Banderowców. Należy zamknąć na to oczy, ocenzurować przekaz z Majdanu, a ludzi wskazujących niewygodne fakty potępić, choćby był to sam ksiądz Isakowicz Zalewski. Jeśli są be, to trzeba w czambuł potępić ukraińską rewolucję, cytować z zapałem brednie putinowskiej propagandy, sławić Berkut i Janukowycza.
Odlot rozumu.
Ale ten sam problem mieliśmy z Czeczenami, w szeregach których nie brakło wszak islamskich fundamentalistów. Tyle, że do Czeczenii daleko, i w historii nie było rzezi czeczeńskich na Polakach (to raczej Polacy, masowo wcielani do carskiej armii na Kaukazie, zasłużyli się niechlubnie w podboju) więc nie budziło to aż takich furiackich emocji.
Dawno temu, jeszcze w „Polactwie”, przywoływałem sondaż sprzed wyborów prezydenckich 1995, kiedy to poproszono badanych, by każdemu z kandydatów przypisać cechy najbardziej dla niego charakterystyczne. I okazało się, że miażdżąca większość przypisuje kandydatowi, którego popiera, w czambuł wszystkie cechy pozytywne, a jego rywalom – odwrotnie. W ten sposób ponad 50 procent społeczeństwa uznało, że Aleksander Kwaśniewski jest nie tylko uczciwy, kompetentny, mądry, wrażliwy społecznie etc. – ale też, że jest lepiej wykształcony od doktora Krzaklewskiego i wyższy niż Andrzej Olechowski.
Przywoływałem ten sondaż, bo bardzo dobrze pokazywał on, czym różni się zdziecinniała Polska od dojrzałych krajów demokratycznych. Tam ludzie potrafią kalkulować: facet ma takie i takie wady, ale ma też zalety, i summa summarum – niech będzie. U nas potrafią się tylko bezrozumnie zakochiwać i popadać w uwielbienie. Albo wściekle nienawidzić. Niekiedy przeskakując płynnie od jednego do drugiego.
Spór o Majdan pokazuje, że przez ostatnich bez mała dwadzieścia lat niewiele się pod tym względem zmieniliśmy.