Jedni się do tego ideału zdołali zbliżyć bardziej, choć przeważnie nie długo, inni mniej… My akurat jesteśmy do niego daleko. Tak daleko, że jedyne w Polsce media, które można nazwać apolitycznymi, to gaz, prąd i bieżąca woda.
Wszystkie inne zmuszone są jakoś opowiadać się i uczestniczyć w rozdzierającym kraj plemiennym sporze – nawet te odległe z pozoru od polityki, „lajfstajlowe”. Ba, w pewnym sensie to one właśnie są na pierwszej linii, bo przecież jednym z głównych, jeśli nie głównym przedmiotem sporu, jest „dystrybucja szacunku”, a więc kreowanie autorytetów i kontrautorytetów oraz podprowe, neurolingwistyczne warunkowanie przeżuwaczy w odruchach, co jest fajne, a co obciachowe, i z czego rechotać, a czym się zachwycać.
W takiej sytuacji nie ma co zaprzeczać rzeczywistości, trzeba się z nią pogodzić – mamy media bardziej i mniej prawicowe lub lewicowo-liberalne, bardziej przy władzy i bardziej przy opozycji, i dla człowieka myślącego jedyna sensowna instrukcja ich obsługi to obserwować różne, konfrontować ze sobą i w ten sposób wyrabiać własne zdanie.