Pani Domaros dostała się do Sejmu jako rzekoma dziennikarka i udawała hrabiankę – nie wiem, jakim cudem ktokolwiek mógł potraktować to poważnie, bo i jej wygląd, i maniery były jednoznacznie plebejskie (ale może mi łatwiej to zauważyć; swój swego i przez deskę rozezna, jak mawiał Pan Zagłoba). W każdym razie, dopuszczono ją do ówczesnej, pożal się Boże, socjety, a pani Marzena wydała potem książkę o tym, jak to sypiała z politykami, i którzy są w łóżku dobrzy, którzy marni, a którzy – w tej ostatniej roli obsadziła gwiazdorów ówczesnej chrześcijańskiej prawicy – obleśni, obłudni i przemocowi.
Cała sprawa była oczywiście ubecką operacją, mającą dać odpowiedni materiał do skompromitowania i zniszczenia z trudem odradzającej się po peerelowskich zniszczeniach prawicy mediom, nad którymi w Magdalence dano monopolistyczną władzę grupie lewicowo-liberalnej, realizującej wspólne interesy "reformatorskiej części PZPR" i "lewicy laickiej" Geremka i Michnika.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.