Z punktu traci rozum i w narkotycznym podnieceniu śpieszy możliwość wykorzystać, bez chwili zastanowienia nie tylko nad meritum sprawy, ale też nad skutkiem jaki to przyniesie dla samego salonu. Nie inaczej jest z awanturą, którą urządził w Białym Domu prezydent Ukrainy, Wołodymyr Żełenski, i za którą gospodarz go stamtąd wyprosił, „podarłszy w pamięci doniosłe traktaty” o pomocy w zamian za surowce.
Pierwszy, natychmiast, z wyrazami solidarności dla wyproszonego pośpieszył sam Donald Tusk, a w ślad zanim, żywiołowo, na wyprzódki, jeden po drugim, jego podwładni i „autorytety towarzyszące” zarzucili media społecznościowe – a w chwili, gdy piszę te słowa, zarzucają również media tradycyjne – okrzykami o solidarności z Ukrainą, zapewnieniami, że nie opuścimy jej nigdy, że zawsze będziemy wspierać, i że, w ogóle, precz z tym Trumpem.