• Rafał A. ZiemkiewiczAutor:Rafał A. Ziemkiewicz

Chamas się bije

Dodano:   /  Zmieniono: 
Subotnik Ziemkiewicza

KOD powinien być jak Hamas, oznajmił w agorowym radiowęźle Jacek Żakowski, i co prawda uściślił, że chodzi mu o budowanie szkół i przedszkoli, a nie mordowanie Żydów – ale też zaraz padło coś w stylu, że nie da się obronić demokracji spokojnie spacerując ulicą i niczego nie podpalając. Rojenia o podpalaniu, rozlewie krwi etc. w ogóle są ostatnio w tzw. elitach artykułowane dość często, na szczęście głównie przez osoby kojarzące się raczej z operetką niż walkami ulicznymi – Marcinkiewicza, Frasyniuka i paru równie poważnych. Jest to chyba część tego samego zjawiska, co fantazje panów Wojewódzkiego, Piroga, Demirskiego czy tak zwanego Rafalali o byciu fizycznie napastowanym przez rosłych, mocno umięśnionych i krótko ostrzyżonych narodowców względnie kiboli. Może powinien się tym wszystkim zająć jakiś seksuolog?


Mnie w Komitecie Obrony Demokracji bardziej ciekawi prezentowany przez ten twór polityczny hermafrodytyzm. Organizacja, która uparcie, konsekwentnie określa się mianem „ruchu społecznego” i odżegnuje od ambicji bycia partią, wystawiania list wyborczych do Sejmu etc. zawarło właśnie koalicję z kilkoma partiami – Nowoczesną z kropką, SLD i pomniejszym lewicowym planktonem. Jednocześnie ukazał się w „Dzienniku” wywiad z liderem KOD-u, z którego redakcja wybiła w tytule zapowiedź, iż KOD przygotowuje „procedury” do absorbowania darowizn pieniężnych z zagranicy. Wolno takowe darowizny przyjmować organizacjom społecznym, nie wolno – partiom politycznym. Więc kiedy koalicja WReD, czy jak tam skracać pompatyczną nazwę „Wolność, Równość, Demokracja”, wystawi listy wyborcze do Sejmu albo do Sejmików, to czym właściwie będzie KOD, stanowiący – wedle wszystkich składanych dziś deklaracji – jej zasadniczą, dominującą część? Organizacją społeczną, której członków przyjmą na swe partyjne listy lewicowcy? Czy może sposobem na obejście prawa i sfinansowanie działalności opozycyjnej z jakiegoś euro-jurgieltu? No bo jak to jest – koalicja partii politycznej pod egidą nie-polityczną? Może jakiś prawnik zechce się przyjrzeć, sam nie czuję się w tej materii zbyt mocny.
Sam fakt zawiązania WReD-u nie może oczywiście nie cieszyć kogoś, kto – tak jak ja – pamięta z młodych lat przesławny Konwent Świętej Katarzyny i proces jednoczenia prawicy, który, przypomnę, rozpoczął się od nawiązania rozmów o współpracy przez dwie koalicje po pięć partii centroprawicowych, z których w processie jednoczenia zrobiło się tych chyba ze 27 (i nie wszystko da się wyjaśnić działalnością płk. Lesiaka) aż przyszedł leśniczy i wszystkich wyrzucił z lasu. Leśniczym był wtedy Marian Krzaklewski jako szef NSZZ „Solidarność”, czyli dysponent kasy i struktury, których prawicowi, z przeproszeniem, gołodupcy, nie mieli i nie mieli skąd wziąć. Niektórym, mam wrażenie, marzy się, że analogicznie rolę leśniczego antypisowskiego odegra Mateusz Kijowski, choć ten struktury i kasę dopiero ma mieć, a trzy z antypisowskich partii dysponują dotacją budżetową, dwie zaś na dodatek biurami poselskimi.

Na leśniczego Kijowskiego postawiono w konkretnym celu: żeby usunął z piaskownicy Grzegorza Schetynę. Trudno przecież inaczej, niż antyschetynowską rozgrywką tłumaczyć ogłoszenie WReDu na dwa dni przed zapowiadanym kryterium ulicznym. Logika i reguły pijaru nakazywały zrobić to na manifestacji, dla jej przypieczętowania, tak, jak na przykład narodowcy ogłosili powołanie partii Ruch Narodowy na Marszu Niepodległości. Zebraliśmy się tu, prawda, razem, i postanowiliśmy, że razem… Tymczasem oto WReD ogłasza swe zaistnienie na specjalnej konferencji na dwa dni przed marszem, na której nie ma przedstawiciela PO, a na pytanie, dlaczego, Ryszard Petru nie umie powstrzymać uśmiechu od ucha do ucha, zasię pan Kijowski ewidentnie ściemnia, że „ze względów formalnych” PO nie mogła podjąć decyzji. Jeśli nie mogła, to dlaczego na nią nie zaczekano? Przecież nic nie goniło, by konferencja była właśnie w czwartek, a nie później.

Oczywiście, dla komentatorów sygnał jest jasny i nie może dziwić. W polityce z reguły obowiązuje zasada „bij mistrza”. A po stronie opozycyjnej mistrzem jest, wbrew pijarowskim sondażom Ibrisu, właśnie PO, bo to ona ma duży klub parlamentarny, pieniądze, struktury i władzę w samorządach.

Tych atutów postanowił Schetyna użyć, by z manifestacji zapowiedzianej na dziś zrobić manifestację PO i reszty. Ogłoszenie WReD-u i postawienie PO pod ścianą: musicie dołączyć na równych prawach z innymi pod przewodem KOD jest oczywistą odpowiedzią na to. Skoro ktoś musi przewodzić, to rzecz oczywista, że mniejsze partie wolą uciekać się pod egidę politycznie niedoświadczonego i stojącego na czele czegoś, co się dopiero kształtuje, Mateusza Kijowskiego, niż Schetyny.

Charakterystyczny jest też sposób, w jaki na powstanie WReD-u zareagowała PO. W duchu: ależ oczywiście, cieszymy się, że plankton się jednoczy, mamy nadzieję, że dzięki połączeniu sił będzie zdolny z nami owocnie współpracować w walce z PiS. Czyli wzajemne narracje są już widoczne. Nowoczesna z lewicą będzie szturchać Platformę, że rozbija jedność nie chcąc się podporządkować wspólnemu, wrednemu kierownictwu, PO będzie atakować WReD, że nie chce współpracować i sabotuje starania tych, którzy jako jedyni są na tyle duzi, żeby skutecznie stawiać czoła PiS, a pan Kijowski – jeśli trafnie oceniam go jako człowieka niespecjalnie politycznie mądrego – będzie biegał między jednymi i drugimi i próbował mediować, zanim jedni i drudzy uznają, że im ten listem figowy „spontanicznego apolitycznego ruchu społecznego”, jaki zapewnia KOD, nie jest na przysłowiowy plaster potrzebny, i nie wezmą się za łby o miejsca na listach wyborczych.

A Jarosław Kaczyński, oczywiście, będzie się śmiał i robił swoje, ku coraz głębszej frustracji ludzi, którzy dali się podniecić antypisowską propagandą i uwierzyli, że walka idzie o łamaną konstytucje, dostęp do internetu, historyczną prawdę, Europę czy coś tam jeszcze.

A co Pan, prorok? – zirytuje się ktoś może. Nie, nie prorok, ale ta sytuacja za mojej pamięci powtarzała się już parę razy. Tak samo się „jednoczyła” prawica, tak samo się po kilkakroć „jednoczyła” lewica, i „jednoczenie” antypisu jest tylko kolejnym ukonkretnieniem ogólnej prawidłowości. Prawidłowość jest taka, że na zjednoczeniu partii i partyjek postrzeganych jako podobne zależy tylko targanym emocjami wyborcom, a w najmniejszym stopniu przywódcom, z których każdy – jak sama nazwa wskazuje – chce przywodzić. Więc wszystkie „zjednoczeniowe” procesy służą wytwarzaniu wrażenia, że patrzcie, o, ja się jednoczę, a tamten wszystko psuje i to przez niego nie wychodzi. Aż do momentu, gdy jeden z przywódców okaże się dość silny albo dość zręczny, by wszystkich innych zmarginalizować.

Oczywiście, zaganiane na ulicę „mięso armatnie” polityki nie powinno nad tym się zastanawiać, więc trzeba mu – mówiąc językiem Kolegi Kierownika, zasłużonego „obrońcy demokracji” – „zabezpieczyć” odpowiednio silne emocje. A tych nie generuje ani Europa (chyba że wciskaniem migrantów, co akurat tu nie za bardzo pożądane), ani Konstytucja czy Trybunał, tylko Kaczyński. W tym sensie – stopniem nienawiści, agresji i przyzwolenia na przekraczanie w nich wszelkich granic – rzeczywiście realizuje KOD podsuwany przez Żakowskiego wzorzec Hamasu. Tyle, że na razie realizuje się nie w podrzynaniu gardeł, a w wymyślaniu coraz bardziej chamskich obelg, transparentów czy kukieł. Stąd moja propozycja nazwy, zawarta w tytule.

Czytaj także