Dzień wyborów powszechnych w Hiszpanii – 28 kwietnia – miał się zapisać w historii kraju prawicową rekonkwistą po 40 latach dominacji lewicy. Tak przynajmniej uważali ci, którzy bacznie obserwowali wydarzenia na Półwyspie Iberyjskim od czasu nielegalnego referendum niepodległościowego Katalonii. To wtedy, 1 października 2017 r. Hiszpanie przestraszyli się wizji „bałkanizacji” kraju, który na skutek rosnących roszczeń regionów może rozpaść się pomimo 2 tys. lat wspólnej historii. Nie czuli wsparcia ani ze strony nieporadnego rządu Rajoya, który do końca lekceważył sygnały i przygotowywany zamach stanu w Katalonii, ani ze strony podzielonego parlamentu, w którym partie lewicowe opowiadały się w mniej lub bardziej zawoalowany sposób za prawem do „samostanowienia”.
Czytaj też:
Tusk zwołuje nadzwyczajny szczyt unijny
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.