Historyczne porównanie wręcz samo się narzuca. A do tego brzmi niezwykle efektownie. Pojawiało się już wiele lat wcześniej – choćby wtedy, gdy Nawalny wracał z półrocznego kursu dla liderów politycznych, organizowanego na uniwersytecie w Yale. Wskazywano na podobieństwo metod marszu po władzę – obaj przywódcy zaczynali swoją walkę od działalności medialnej. Nawalnego do Lenina porównał naczelny kremlowski propagandysta – Dmitrij Kisieliow.
Wydawałoby się, że to nielogiczne zestawienie – przecież Kreml odwołuje się do spuścizny sowieckiej, a Putin nazwał rozpad ZSRS największą katastrofą geopolityczną XX wieku! Tyle że miał on na myśli ZSRS już jako okrzepłe, silne państwo Stalina, które pokonało Hitlera i weszło w konserwatywne, imperialne buty dawnego caratu, nie zaś rusofobiczne, internacjonalistyczne bajania „starych bolszewików”, którzy objęli władzę na gruzach tegoż caratu. Lenin to zdrajca, agent Zachodu, który przyjechał do Piotrogrodu, by dokończyć dzieła zniszczenia „wielkiego kraju”. Niczym nie różni się więc od Jelcyna, który w 1991 r. również zniszczył „wielki kraj”, doprowadzając do upadku ZSRS. I podobnie teraz Nawalny przyleciał do Moskwy, by zniszczyć „wielki kraj” – podpowiada swoim odbiorcom Putinowska propaganda.
Sobotnie protesty zdaniem wielu ekspertów były zaskakująco liczne, choć raczej z uwagi na liczbę miast, w których protestowano, niż na liczbę protestujących. 40 tys. ludzi (wg opozycji) na ulicach Moskwy to nie jest siła, zdolna „pogrzebać stary świat”. Antyłukaszenkowski Mińsk stolicę Rosji zawstydził. Tyle że trudno porównywać sytuację na Białorusi z sytuacją wokół Nawalnego. Białorusini wyszli na ulicę w obronie głosów, które ich skradziono, czuli się oszukani. To najwidoczniej – póki co! – większa motywacja do walki z reżimem niż areszt wciąż nie tak bardzo rozpoznawalnego polityka. Oczywiście, szacunek mogą budzić demonstracje przy pięćdziesięciostopniowym mrozie w Jakucku, ale to raczej efektowne obrazki, ciekawostki niż symptomy dekompozycji reżimu.
Dlaczego to jeszcze nie rewolucja? Nawalny raczej nie powtórzy drogi Lenina nie tylko dlatego, że wprost z „zaplombowanego wagonu” trafił za kraty. Akurat areszt tylko wzmocni jego szlachetną legendę. Po pierwsze – jako męczennika, który cierpi za sprawę. Po drugie – jako człowieka niezwykle odważnego. Nawalny nie będzie Leninem, bo nie przyjechał na zgliszcza. „Stary świat” wciąż stoi. 60 mln odsłon filmu o „pałacu Putina” tego świata nie zburzy. Co prawda, skorumpowany car niepokojąco przypomina znienawidzonych przez lud bojarów. Ale to wciąż car, który się Zachodowi nie kłania, Krym „odzyskał”, z faszyzmem i liberalizmem walczy, weteranów Wielkiej Wojny Ojczyźnianej szanuje. A do tego jest silny! Jako przywódca, i jako człowiek. Nawalny nie jest zresztą przeciwieństwem Putina – siły mu nie brakuje, Krymu ot tak by nie oddał.
Ale co z tego, skoro media państwowe (a te wciąż kreują świat społecznej wyobraźni w większym stopniu niż opozycyjna blogosfera) pokazują obraz prozachodniego zdrajcy, przysłanego do Rosji, by destabilizować sytuację?! W 1917 r. „stary świat” chwiał się w posadach i, zgodnie ze słowami Lenina, wystarczyło tylko tknąć palcem, by upadł. Ale przywódca tamtego „starego świata” był słabeuszem, trwała wyniszczająca wojna, w której Rosja poniosła nieporównanie większe straty (nie tylko materialne, ale i moralne) niż w ostatnich latach na Ukrainie. Słaby Mikołaj II nie miał na koncie takiego symbolicznego sukcesu jak „krymnasz” silnego Putina. Wtedy Rosjanie mieli dość wojny. Poza tym „niemiecki agent” przyjechał do Piotrogrodu już po pierwszej rewolucji i odebrał władzę tym, którzy wcześniej odebrali ją słabemu carowi. „Berliński pacjent” przyleciał do Moskwy, gdy pomimo swoich oczywistych problemów reżim wciąż jest silny.
Walka z korupcją to szczytne hasło. Nawet jeśli wpada w ucho, to nie do serca. Zaryzykuję stwierdzenie, że Nawalny ze swoim technokratycznym, ponowoczesnym, zachodnim sznytem, z wizerunkiem „liberalnego demokraty” (mniejsza o to, na ile prawdziwym), pomimo oczywistego talentu trybuna nie tylko wirtualnego, ale i ludowego, nie byłby w stanie porwać Rosjan, wciąż jednak żyjących w zmurszałych, ale nadal potężnych murach oblężonej twierdzy „Trzeci Rzym”. Oczywiście, historia Rosji to nie tylko antyzachodni Iwan Groźny czy Stalin, ale również zewnętrznie prozachodni (wewnętrznie wciąż wschodni satrapa) Piotr Wielki. Putinowskiej Rosji bliżej jednak do tego pierwszego modelu. Przynajmniej póki co. Zresztą, tutaj historii nie pisze lud. W Rosji historię piszą spiskowcy. Być może zatem demaskator „pałacu Putina”, po latach odsiadki i budowania legendy odważnego bojownika, męczennika za korupcję, trafi na Kreml w rezultacie pałacowego przewrotu. Na pewno prędzej w ten sposób, niż w efekcie rewolucji.
Czytaj też:
"Der Spiegel": Czy za fundacją ratującą Nord Stream 2 stoi Schroeder?Czytaj też:
Luzowanie restrykcji? Prawdopodobne otwarcie galerii, pozostali muszą poczekać
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.