Kurdyjski dziennikarz złożył wniosek o azyl w Mińsku. Został pobity i wysłany do domu

Kurdyjski dziennikarz złożył wniosek o azyl w Mińsku. Został pobity i wysłany do domu

Dodano: 
pixabay.com
pixabay.com Źródło:pixabay.com
Kurdyjski dziennikarz Rebin Sirvan Majid, który przedostał się na Białoruś, przyznał, że został pobity i wywieziony z kraju, gdy zdecydował się na złożenie wniosku o azyl.

Sprawę dziennikarza oraz grupy kilku innych irackich Kurdów, opisał w ubiegłym tygodniu ''New York Times''. Białoruski niezależny od władzy portal ''Zerkalo.io'' postanowił skontaktować się z Rebinem Sirvan Majidem, żeby dopytać o szczegóły jego sprawy.

Dziennikarz obawia się o swoje życie

Mężczyzna w rozmowie z serwisem twierdzi, że pracuje jako dziennikarz w niezależnym medium, które opisuje jak działa system władzy w Kurdystanie. Za swoje publikacje był wielokrotnie karany i więziony. Dlatego zdecydował się uciec z kraju do Europy.

Dziennikarz dowiedział się, że istnieje możliwość przedostania się do Unii Europejskiej przez Białoruś.

– Moja podróż została zrealizowana w ramach programu „turystycznego – mówi Rebin Sirvan w rozmowie z portalem ''Zerkalo.io''. – Za pośrednictwem biura podróży złożyłem wniosek o wizę białoruską, płacąc im 4 tys. dolarów. O ile mi wiadomo, omawiana firma należy do rodziny Baszara al-Assada – tłumaczy, dodając, że trzeba mieć sporo pieniędzy, jeśli chce się dostać do Europy.

Mężczyzna mówi, że pojechał do Bagdadu, skąd poleciał do Syrii, następnie do Mińska. Zaznacza, że ludzie, którzy decydują się na taki krok, sprzedają cały swój dobytek, żeby zdobyć pieniądze na podróż.

Chciał uzyskać azyl na Białorusi

Rebin Sirvan przyznaje, że w momencie, w którym zauważył, że jest problem z przedostaniem się z Białorusi na teren Unii Europejskiej, zdecydował się złożyć wniosek o ochronę międzynarodową w Miński.

Został skierowany do białoruskiej agencji ds. migracji.

– Ale jak tylko do nich przyszedłem i powiedziałem, że chcę prosić o ochronę, zapowiedzieli, że mnie deportują. Nikt nie słuchał moich słów, że jestem dziennikarzem i mogę umrzeć w Iraku. Kiedy próbowałem się kłócić, natychmiast zostałem porażony prądem. Nie pozwolili mi nawet spakować rzeczy, nie zrobili testu na koronawirusa – po prostu przywieźli mnie na lotnisko i zmusili do wsiadania do pierwszego samolotu do Damaszku – mówi w wywiadzie dla ''Zerkalo.io''.

Mężczyzna wrócił do Syrii, następnie do Erbilu, gdzie obecnie ukrywa się u przyjaciół w obawie o swoje życie. Wystąpił do konsulatów kilku krajów europejskich z prośbą o uzyskanie legalnej wizy i ochronę.

W wywiadzie Rebin mówi, że według jego danych takie same wizy jak on otrzymało już ok. 15 tys. osób.

Czytaj też:
Prof. Domański: Wpuszczenie dziennikarzy na granicę to realne zagrożenie
Czytaj też:
"Mamy takie sygnały z całej Europy". Jabłoński o kryzysie na granicy

Źródło: Zerkalo.io
Czytaj także