Służba prasowa Concordu, firmy Prigożyna, opublikowała w środę oświadczenie, w którym oligarcha przekonuje, że jednym z powodów, dla których hosting wideo nie został jeszcze zakazany na terytorium Federacji Rosyjskiej, jest pozycja w administracji prezydenckiej "wielu ludzi", którzy liczą na porażkę Rosji w wojnie z Ukrainą.
Czy Rosja zamknie YouTube'a?
Przeciwników zamknięcia YouTube'a Prigożyn nazywa "zdrajcami, którzy odpoczywają za granicą i wspierają Zachód na wszelkie możliwe sposoby". Chwali natomiast tych, którzy opowiadają się za zablokowaniem tego serwisu internetowego, nazywając ich "prostymi Rosjanami".
Drugim powodem, dla którego YouTube nie został jeszcze zbanowany w Rosji, jest zdaniem Prigożyna "absolutnie absurdalny pogląd", że nie ma dla niego alternatywy. Według oligarchy wcale tak nie jest, a świadczy o tym fakt, że rosyjskie serwisy społecznościowe, takie jak VKontakte i Odnoklassniki nadają się do przechowywania dużej liczby filmów.
Prigożyn: Poniosą zasłużoną karę
Prigożyn ostro skrytykował tych, którzy "udają, że uczestniczą, ale w rzeczywistości przeszkadzają nam w operacji specjalnej (tak rosyjska propaganda nazywa inwazję na Ukrainę - red.), którzy noszą rosyjskie flagi 9 maja, ale umieszczają krewnych za granicą i jeżdżą do Dubaju grać w golfa". Zapowiedział, że "YouTube wkrótce zostanie zbanowany, a ci, którzy z niego korzystają, poniosą zasłużoną karę".
Założyciel walczącej na Ukrainie Grupy Wagnera poprosił na początku grudnia rosyjskiego prokuratora generalnego Igora Krasnowa o sprawdzenie działalności YouTube'a. Zdaniem Prigożyna platforma rzekomo rozpowszechnia "nieprawdziwe społecznie istotne informacje pod pozorem wiarygodnych przekazów", a także informacje "mające na celu zdyskredytowanie wykonywania swoich uprawnień przez organy państwowe Federacji Rosyjskiej".
Czytaj też:
Rosjanie budują "linię Wagnera". Raport brytyjskiego wywiadu