Autor tekstu, niemiecki historyk Jochen Boehler, zauważa, że w ciągu niecałych trzech tygodni oddziały Wehrmachtu spaliły ponad pół tysiąca polskich miejscowości i miast. "Wymiar przemocy w czasie niemieckiej okupacji Polski w latach 1939-1944 przekracza wszelką wyobraźnię, a następstwa terroru są w Polsce odczuwalne do dziś" – zaznacza.
Jak dodaje, Niemcy działali w Polsce w "nieuregulowanej prawnie" przestrzeni i nie musieli obawiać się kar za zbrodnie popełnione na Polakach i Żydach. Podkreśla też, że podstawą polityki okupacyjnej nie był imperializm, lecz rasizm.
"Jako Polak można było w każdej chwili stracić dom, dobytek i majątek, trafić do obozu koncentracyjnego, pracować jako robotnik przymusowy, być deportowanym do Trzeciej Rzeszy albo w akcie zemsty zostać rozstrzelanym" – czytamy na łamach "FAZ".
Boehler podkreśla, że w reakcji na niemiecki terror Polacy zbudowali państwo podziemne "z własnym systemem prawnym, edukacyjnym, Armią Krajową i rządem w Londynie, który już w 1942 ostrzegał, że celem niemieckiego okupanta w Polsce jest zniewolenie, a ostatecznie zagłada narodu polskiego".
Nierozliczone zbrodnie
Niemiecki historyk przypomina też, że opinia międzynarodowa nie chciała słuchać ostrzeżeń Polaków i przytacza w tym kontekście raporty Jana Karskiego dotyczące Holokaustu. Ich tłumaczenie ukazało się w Niemczech dopiero w 2011 roku.
Autor tekstu podkreśla, że "Republika Federalna Niemiec nie rozliczyła na dobrą sprawę niemieckiej okupacji w Polsce". Jako przykład podaje Heinza Reinefartha, który odpowiadał za pacyfikację Powstania Warszawskiego, a po wojnie został burmistrzem Westerlandu.
"Dopiero 70 lat po stłumieniu Powstania Warszawskiego w Westerlandzie pojawiła się tablica pamiątkowa informująca, że burmistrz tego miasta był jednym z odpowiedzialnych za masakrę ludności. Napis na niej głosi: 'Z pokorą oddajemy pokłon ofiarom Powstania Warszawskiego w nadziei na pojednanie'" – czytamy na łamach niemieckiej gazety.
Czytaj też:
Polacy i Niemcy. Zanim Hitler podpalił świat