MACIEJ PIECZYŃSKI: Niedawno określiłeś ukraińskiego prezydenta mianem Wołodymyr "Daj" Zełenski, pisząc o jego roszczeniowej postawie wobec Polski. Może ten przydomek od początku wojny do niego pasował, tyle że my już oddaliśmy prawie wszystko, co mogliśmy, dlatego tak obcesowo nas traktuje?
ZBIGNIEW PARAFIANOWICZ: Niedawno naciskano na nas, żebyśmy przekazali Ukrainie broń kupowaną od Koreańczyków z południa. Wciąż więc mamy co im dać. W początkowym okresie wojny w naszym interesie było przekazywanie broni Ukrainie nawet bezwarunkowo, byle utrzymała swoją państwowość. Wtedy wymuszanie czegoś od Kijowa było technicznie niemożliwe. Trudno sobie wyobrazić sytuację, w której z siedzącym w bunkrze Zełenskim negocjujemy układ "ekshumacje za broń". Później trzeba było jednak zacząć wystawiać weksle.
Problem w tym, że ukraiński prezydent po prawie trzech latach wojny zatracił instynkt w deklarowaniu żądań wobec swoich partnerów. Wcześniej był pragmatykiem, teraz myli realizm z bezczelnością. Przekonali się o tym ostatnio np. Brytyjczycy. Ukraińcy dali do zrozumienia, że planowana od tygodni wizyta premiera Keira Starmera w Kijowie nie ma sensu, jeśli w tym czasie Londyn nie dostarczy dodatkowych pocisków Storm Shadow. Przekazano jego otoczeniu, że nie musi przyjeżdżać do Kijowa jako turysta, o czym pisał "Guardian"
Obecnie Zełenski szuka winnych porażki, którą będą potencjalne ustępstwa wobec Rosji. Jesteśmy idealnym kandydatem, bo w naszym interesie jest utrzymanie niepodległości Ukrainy, więc nie przestaniemy jej pomagać, nawet jeśli Kijów będzie nas mieszać z błotem. Zełenski będzie wbrew faktom twierdzić, że musiał podpisać niekorzystny rozejm, bo zamiast dostarczyć migi na czas, Polska wolała blokować ukraińskie zboże, "głodząc" tym samym Ukrainę i globalne Południe, oraz zawracać głowę sprawami historycznymi. W mniejszym lub większym stopniu winni będą też inni zachodni sojusznicy.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.