Stany Zjednoczone coraz bardziej wyprzedzają gospodarczo pozostałe państwa świata. W USA coraz wyraźniej odbijają już nie tylko usługi, lecz także przemysł. Za rządów prezydenta Donalda Trumpa dobra koniunktura za oceanem ma spore szanse się utrzymać, a nawet zdecydowanie poprawić. Planowane deregulacje, cięcia podatków i wojny celne powinny bowiem znacząco stymulować wzrost gospodarczy w USA. Amerykanie mają mieć więcej miejsc pracy (nowe cła mają przyciągać inwestycje do USA) i wyższy dochód rozporządzalny, co będzie napędzać wzrost PKB.
Za nadziejami amerykańskich inwestorów poszły w ubiegłym tygodniu bardzo solidne zwyżki dolara. Zwłaszcza że za politykę handlową w administracji nowego prezydenta może odpowiadać Robert Lighthizer, znany z czasów pierwszej prezydentury Donalda Trumpa zwolennik protekcjonizmu oraz strategii mającej jasny cel: ochronę amerykańskiego przemysłu.
Na polskim rynku walutowym "zielony" wyraźnie przebił niewidziany od czerwca poziom 4,10 zł, a następnie wzrósł powyżej 4,12. Tym samym w ciągu zaledwie kilku dni od ogłoszenia wyników wyborów w USA amerykańska waluta umocniła się względem polskiej o ponad 8 gr. Złoty tracił mniej niż inne waluty regionu Europy Środkowo- -Wschodniej (jak np. węgierski forint czy czeska korona), ale choć można się spodziewać wahań kursu, to wątpliwe jest, aby dolar mógł jeszcze w listopadzie wrócić poniżej poziomu 4 zł.
Efekt rajdu Trumpa widoczny był również w relacji dolara amerykańskiego wobec euro, którego kurs zanurkował do najniższego poziomu od roku (1,05) i zmierza w kierunku 1,0450. Trudno jednak spekulować, czy w czasach rosnącej w siłę Ameryki i pogrążonych w kłopotach Niemiec dolar ma szanse znów zrównać się z wartością euro (w lipcu 2022 r. – pierwszy raz od dwóch dekad – jeden dolar był wart jedno euro).
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.