Nieoczekiwana dynamika ostatnich dwóch szczytów wokół wojny rosyjsko-ukraińskiej, pod przywództwem prezydenta Donalda Trumpa, zwiastuje możliwy przełom polityczny w tej wojnie, choć ogólnikowe wypowiedzi i sprzeczne przekazy walczących stron co do warunków pokoju nie pozwalają jednoznacznie określić kierunku tego realnego przełomu pośród kilku możliwych. Najwyraźniej obecnie brane są pod uwagę dwa warianty: pierwszy, ewidentnie popierany, opracowany i nawet forsowany przez Waszyngton, to stosunkowo szybkie zamrożenie wojny na zasadach Moskwy, z uwzględnieniem terytorialnych faktów dokonanych, w tym bliżej nieokreślonej jeszcze wymiany ziem kontrolowanych przez obie armie. Czy wariant ten jest rzeczywiście możliwy do wdrożenia w chwili, kiedy europejscy liderzy jeszcze wczoraj deklarowali warunki pokoju nie do pogodzenia z ustaleniami na linii USA-Rosja?
Szczyt w Białym Domu z 18 sierpnia 2025 r. tej kwestii otwarcie nie przesądził, a ostateczny głos będzie tu miał Kijów, który dotychczas rezonując z przekazem osi Londyn-Paryż-Berlin, musi jednak wybrać dla siebie mniej niekorzystną opcję z dwóch dostępnych na stole. Natomiast już sama zapowiedź organizacji przez Donalda Trumpa bliskiego szczytu prezydentów Federacji Rosyjskiej i Ukrainy wskazywałaby na możliwe realne szanse powodzenia tego preferowanego przez Amerykanów scenariusza. Drugi wariant to praktycznie zupełne wycofanie się Stanów Zjednoczonych z wojny ukraińskiej w ramach oczywistego resetu, który już dokonuje się w relacjach amerykańsko-rosyjskich. Oznaczałoby to kontynuację wojny przy zupełnym przejęciu jej ciężaru politycznego i finansowego przez Europę, co najwyżej z amerykańskim logistycznym zabezpieczeniem, tj. możliwością zakupu amerykańskiej broni przez jej sojuszników – zatem nie wprost przez samą Ukrainę – na zasadach komercyjnych.
Poświęcimy uwagę obu tym wariantom oraz ich implikacjom, próbując także rozeznać wiążące się z nimi możliwe zasadnicze korzyści lub straty dla Polski, choć pod tym ostatnim względem brak na razie wyraźnych znaków nadziei, aby myślenie transakcyjne miało w ogóle cokolwiek do powiedzenia w naszej polityce zagranicznej. Ta miota się bowiem niestety między romantyzmem idealistów a abdykacją właściwą jurgieltnikom, co w obu przypadkach przynosi zresztą ogólnie podobnie jałowe skutki.
Blitzkrieg handlowy USA
Zacznijmy jednak od najważniejszego: Stany Zjednoczone rzeczywiście w końcu zajęły się uregulowaniem kwestii ukraińskiej, ale dopiero w ramach szerszego porządkowania swych interesów w skali globalnej. Ten ogólny kadr jest tu najistotniejszy, ponieważ nie tylko pozwala zrozumieć chronologię zdarzeń, lecz także dyktuje jej ogólny kierunek działań. Nowa administracja Białego Domu w ostatnich miesiącach zdawała się być pozbawiona mocy sprawczej, niechętna do wykorzystania wobec obu walczących stron najtwardszych lewarów, jakby pogodzona z kontynuowaniem linii wytoczonej przez administrację Joe Bidena, racjonalizując jedynie amerykański wkład w wojnę i zabezpieczając własny interes finansowy. Pewnym wyłomem w tej postawie było skrócenie ultimatum celno-sankcyjnego postawionego w lipcu przez Trumpa Rosji i jej handlowym partnerom oraz wyznaczenie 8 sierpnia jako daty granicznej na wprowadzenie przez nią zawieszenia broni. Tymczasem niespełna trzy tygodnie później ten sam Donald Trump, po osobistych ustaleniach z Władimirem Putinem, nie tylko opowiedział się za osiągnięciem najpierw warunków trwałego, jak to ujmuje, pokoju (zatem bez wcześniejszego przerwania walk), lecz także zdołał to stanowisko narzucić chyba także europejskim partnerom, dotychczas temu bezwzględnie przeciwnym.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
