Żołnierze z elitarnego batalionu Hunter z garnizonu w Porsanger uczestniczyli w ćwiczeniach w rejonie Bugoeynes i Gandvik, nad Morzem Barentsa. Zaginieni mieli dotrzeć na miejsce zbiórki w środę rano, lecz nie stawili się w wyznaczonym terminie. Jak informuje NRK, dowództwo straciło z nimi kontakt, co uruchomiło alarm na szeroką skalę. – Biorąc pod uwagę zasoby, które zaangażowaliśmy w akcję, to tak, jakbyśmy nacisnęli wielki czerwony przycisk – powiedział Jørgen Haukland Hansen z policji w Finnmarku.
W czwartek wieczorem na północy Norwegii ruszyła szeroko zakrojona akcja ratunkowa. W sumie zaginęło dziesięciu wojskowych. O godzinie 19:45 lokalna policja poinformowała, że udało się odnaleźć pięciu z nich. Żadnemu z nich nic się nie stało. Pozostałych pięciu odnaleziono w piątkowy poranek. W poszukiwaniach wzięły udział policja, wojsko, służby ratunkowe oraz Czerwony Krzyż. Wykorzystano drony, psy tropiące i helikopter.
Wielkie zamieszanie
Publiczny nadawca NRK podaje, że zamieszanie prawdopodobnie wynikało z tego, że ćwiczenia trwały dłużej niż zakładał pierwotny plan. Z kolei manewry polegały na pozostawaniu w ukryciu i dotarciu do umówionego miejsca. Według ustaleń, żołnierze rozdzielili się na dwa mniejsze zespoły. Jeszcze przed godziną 23. policja otrzymała dane GPS sprzed kilku godzin, ale wtedy nie udało się ich odnaleźć.
– Żaden z żołnierzy nie potrzebuje pomocy medycznej – potwierdził szef operacji poszukiwawczej Øyvind Holsbrekken. Pogoda sprzyjała poszukiwaniom, ponieważ temperatura utrzymywała się powyżej zera. Policja rozważała dwa scenariusze zaginięcia: możliwe nieporozumienie dotyczące godziny zbiórki lub nieprzewidziane zdarzenie w terenie. Zaginieni byli "bardzo dobrze wyszkoleni" i byli wyposażeni "we wszystko, co potrzebne, aby poradzić sobie na dworze przy takich warunkach pogodowych".
Czytaj też:
Gen. Bieniek: Wkraczamy w etap afganizacji tego konfliktu
