To nie nasz rząd, nie nasz prezydent, te wybory się nie liczą, nie podporządkujemy się temu państwu. Wychodźcie w naszej obronie na ulicę, walczcie „obywatelskim nieposłuszeństwem”, a przynajmniej klikajcie – proklamują korporacyjne i opiniotwórcze elity, urządzając to właśnie, o co kiedyś namiętnie oskarżały PiS: rokosz przeciwko państwu i demokratycznie wyrażonemu wyborowi społeczeństwa.
O co chodzi w tej walce? O demokrację? To tylko hasło kryjące obronę hierarchii i pozycji w establishmencie, często dziedziczonych jeszcze po założycielach „czerwonych dynastii” z czasów stalinowskich.
W gruncie rzeczy o to toczy się walka polityczna w III RP od samego jej zarania. Sensem ugody w Magdalence było uzgodnienie operacji zmiany ustroju bez zmiany społecznej hierarchii – tak by warstwy dominujące w PRL zachowały dominację także w projektowanym przez Kiszczaka oraz analityków Jaruzelskiego państwie wolnorynkowym i uwolnionym z bloku sowieckiego (wówczas jeszcze na zasadzie „finlandyzacji”, perspektywa członkostwa w strukturach Zachodu pojawiła się później). Tym, co połączyło obie strony Okrągłego Stołu, nie było – jak głosi oficjalna narracja – dążenie do demokratyzacji i europeizacji, ale wspólny rządzącym generałom i „oświeconej” części opozycji lęk przed polskim żywiołem, postrzeganym jako ciemna, groźna masa, która uwolniona spod kurateli dokona pogromów i „chomeinizacji” kraju. Stąd konstytutywny dla michnikowszczyzny pomysł rządzenia i prowadzenia transformacji poprzez przejęcie zastanych elit, czemu z kolei służyć miało z jednej strony potwierdzenie przez nową władzę ich nomenklaturowych przywilejów, z drugiej przejęcie narzędzi „dystrybucji szacunku” i kształtowania opinii. (...)
fot. Marek Lasyk/Reporter