Po tekstach Rafała A. Ziemkiewicza, Bronisława Wildsteina, prof. Zdzisława Krasnodębskiego i Łukasza Warzechy prezentujemy kolejny głos w debacie na temat katastrofy smoleńskiej. Cały artykuł Pawła Lisickiego ukazał się w 46. wydaniu Do Rzeczy.
- Z faktu, że Polska była dla Rosji niewygodna, nie wynika w żaden sposób popełnienie z zimną krwią masowego morderstwa. Dostrzegam tu całkowity brak proporcji między podanym motywem (Polska pod wodzą Lecha Kaczyńskiego przeszkadza Rosji) i użytym rzekomo środkiem (mordem na niewyobrażalną skalę). Zgodzimy się przecież, że nie da się w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat wskazać innego takiego mordu politycznego przeprowadzonego przez władze jednego państwa na władzach drugiego. Ktoś mógłby wprawdzie powołać się na przypadek zamachu na papieża Jana Pawła II w 1981 r., prawdopodobnie zorganizowanego przez Sowietów. Jednak nie jest to właściwe porównanie.
Po pierwsze, toczyła się wtedy zimna wojna, prowadzona przez Kreml z Zachodem, a papież był jednym z jego symbolicznych przywódców.
Po drugie, czym innym jest skrytobójczy zamach na jednego człowieka, a czym innym masowe morderstwo przedstawicieli całej klasy politycznej – w Smoleńsku zginęli też członkowie lewicy oraz Platformy Obywatelskiej.
Po trzecie wreszcie, Watykan, inaczej niż Polska w 2010 r., nie dysponował własną armią i nie był chroniony paktami militarnymi. Jeśli Lech Kaczyński był dla Rosji kimś niewygodnym, to nie stanowił on z pewnością śmiertelnego zagrożenia. Niechęć Kremla nie byłaby współmiernym i proporcjonalnym powodem zamachu na niego.
Przecież dokonując tego rodzaju zbrodni, Rosja musiałaby się liczyć z jej ujawnieniem – i odpowiednią reakcją. Żyjemy w czasach, w których wskutek rozwoju nowych technologii po kilku latach największe tajemnice służb zostają ujawnione. I mam uwierzyć, że obecne służby specjalne Putina byłyby bardziej szczelne niż CIA czy Mosad? Że Rosjanie podjęliby taką decyzję o morderstwie, nie biorąc pod uwagę tego, że wiedza na ten temat prawdopodobnie przedostanie się do opinii publicznej?
Tak brutalne morderstwo władz obcego państwa mogłoby pociągnąć za sobą wojnę i globalny konflikt, a z pewnością sankcje na niespotykaną dotąd skalę. Potencjalne zyski wynikające z zabójstwa Lecha Kaczyńskiego miałyby się nijak do potencjalnych strat – co najmniej gigantycznego kryzysu gospodarczego, a być może masowych strat ludzkich. (…)
To prawda, że Lech Kaczyński podjął śmiałą próbę prowadzenia samodzielnej polityki, że dysponował wielką wizją i miał odwagę wprowadzać ją w życie. Dzięki swej konsekwencji doprowadził do tego, że Polska stała się podmiotowym i suwerennym graczem na mapie Europy, co szczególnie przejawiło się właśnie w stosunkach z Rosją.
Trudno jednak uznać, by ten niemal nadludzki wysiłek śp. prezydenta mógł sprowokować aż tak radykalną reakcję Moskwy. Przede wszystkim jego przywództwo było kwestionowane i podważane w samej Polsce. Naprawdę nie bardzo wiem, jak można sądzić, że prezydent, który nie był w stanie zapewnić sobie własnego samolotu, którym miałby dolecieć na szczyt do Brukseli, miał być traktowany przez Rosjan jako tak wielkie zagrożenie dla ich interesów, by posunęli się do zbrodni. W ogóle można mieć wątpliwości co do tej polskiej potęgi i kluczowej roli. To, że na krótko staliśmy się samodzielnym graczem, było skutkiem nieprawdopodobnej wręcz woli Lecha Kaczyńskiego; stało się to niejako wbrew faktycznej słabości państwa i niewydolności jego struktur. Ktoś mógłby zauważyć złośliwie, że dziwna była ta polska potęga, skoro władze nie umiały sobie zapewnić tak podstawowej rzeczy, jaką były samoloty bardziej sprawne niż Tu-154.
Profesor Zdzisław Krasnodębski słusznie zauważa, że „Polska była krajem rozdartym wewnętrznym podziałem. Byłoby rzeczą dziwną, gdyby Rosjanie nie chcieli wykorzystać tej sytuacji”. No to trzeba się na coś zdecydować. Albo Polska była tak potężna, że aby się przed nią zabezpieczyć, Rosjanie zdecydowali się na jedną z największych zbrodni w dziejach świata, albo była wewnętrznie rozdarta, co sprawiało, że w stosunku do Rosji prezydent Kaczyński samodzielnej polityki prowadzić nie mógł. Profesor Krasnodębski stara się ominąć tę sprzeczność i stąd pojawia się domniemanie, że „byłoby rzeczą dziwną, gdyby Rosjanie nie chcieli wykorzystać tej sytuacji”. Ależ chcieli i to zrobili. Tylko żeby ją wykorzystać, wystarczyło wygrywać premiera Tuska przeciw prezydentowi Kaczyńskiemu.
Trzeba było obniżać pozycję tego drugiego i grać na wzmocnienie Tuska. I dokładnie to robili Rosjanie. Perfekcyjnie rozegrali polskie podziały. Zemścili się na prezydencie Kaczyńskim otwarcie i za, niestety, zgodą polskiego premiera, lekceważąc jego wizytę. Mieli wszystkie karty w ręku. Pomysł, żeby w takiej sytuacji – prezydent Kaczyński został upokorzony, jego szanse na zwycięstwo były niewielkie, a realna władza ograniczona – decydować się na zbrodnię, wydaje mi się, delikatnie mówiąc, trudny do przyjęcia. Podsumowując – Rosjanie mogli nie lubić śp. prezydenta, ale w sytuacji politycznej w 2010 r. nie stanowił on dla nich poważnego zagrożenia. Nie miał faktycznej władzy w Polsce, pozostawał w ostrym sporze z kontrolującym działania dyplomacji premierem Tuskiem, jego szanse na zwycięstwo zdawały się wątpliwe. Decydować się w tej sytuacji na ruch tak skrajny, jakim byłoby morderstwo, świadczyłoby o tym, że Rosjanie utracili instynkt samozachowawczy. A tego, niestety, zawsze mieli dużo. Rosyjska polityka wobec Polski była perfidna, cyniczna i wyrachowana. Kierowała się prostą zasadą osiągnięcia maksimum korzyści przy minimum ryzyka. Z tej perspektywy patrząc, morderstwo prezydenta i pozostałych osób byłoby czymś szalonym oraz irracjonalnym. (…)
Paweł Lisicki
Całość dostępna w najnowszym wydaniu tygodnika Do Rzeczy.