Władimir Putin mógłby dziś, idąc śladem Ludwika XIV, obwieścić światu: „Państwo to ja”. O ileż wygodniej prowadzi się politykę zagraniczną, gdy można wykorzystać wszystkie zasoby własnej ojczyzny, by osiągnąć zamierzony cel!
Najważniejsze dla interesów Rosji koncerny zbrojeniowe, wydobywcze i energetyczne należą albo do państwa, albo do oligarchów, którzy prowadzą swoje interesy we współpracy z Kremlem, a wręcz podążają za instrukcjami płynącymi z głównego ośrodka władzy. Najlepiej widać to na przykładzie eksportowego cennika Gazpromu, ustalanego według kryteriów stricte politycznych i wykorzystywanego jako narzędzie nacisku na kraje Europy (głównie części środkowo-wschodniej).
W przypadku USA i UE wielkie koncerny, nawet w tzw. branżach wrażliwych strategicznie, są prywatne i często realizują własną politykę, nierzadko sprzeczną z priorytetami rządów w Waszyngtonie, Berlinie czy Paryżu. W tym samym czasie, gdy Angela Merkel wyjątkowo krytycznie (jak na niemiecką kanclerz) wypowiadała się na temat rosyjskiej interwencji na Krymie, prezes Siemensa był podejmowany przez prezydenta Putina i mówił o konieczności podtrzymania dobrych stosunków z Moskwą. Gdyby prezes Rosnieftu czy Sbierbanku spotkał się w Białym Domu z Barackiem Obamą, a następnie publicznie wyraziłby wątpliwości co do polityki swojego rządu wobec Ukrainy, rychło straciłby posadę, a być może po czasie trafiłby też do łagru za „niepłacenie podatków”. (...)