Potomkowie Kresowian od ćwierć wieku bezskutecznie dobijają się o godne uczczenie pamięci pomordowanych przodków. Słyszą od kolejnych rządzących wolną Polską sił, że żyją nienawiścią, szukają zemsty, marzy im się rewidowanie granic, szkodzą naszym sojuszom i destabilizują politykę. Także i ta, kolejna rocznica zbrodni na Wołyniakach nie przyniesie im oczekiwanej od lat satysfakcji. Goryczy, którą czują środowiska kresowe, nie widać końca.
Co jest tak strasznego w prawdzie o Wołyniu, że nie może się ona zmieścić w oficjalnych wypowiedziach rządu i parlamentu wolnej Polski? Że wciąż usiłuje się ją wymazać, przemilczeć, zrelatywizować i pomniejszyć? Mimo że nie da się nie przyznać, iż według różnych szacunków, od kilkudziesięciu do być może nawet bez mała 200 tys. naszych rodaków padło w latach II wojny ofiarą bestialskich mordów tylko dlatego, że byli Polakami – III RP wydaje z siebie taki sam propagandowy bełkot o „wypadkach” czy „tragicznych wydarzeniach”, jakim posługiwała się dla zakłamywania historii PRL?
Powodem jest fakt, że zbrodnia miała konkretnych sprawców i sprawcy ci mają swoich spadkobierców, zachowujących ciągłość ideową oraz organizacyjną, aktywnych w polityce swego kraju i mających w niej, a tym samym pośrednio i w grze międzynarodowej, swoje znaczenie. Zbrodnię wołyńską zaplanowali jeszcze w okresie międzywojennym ideolodzy ukraińskiego (czy, jak chce część badaczy, „galicyjskiego”) nacjonalizmu z Dmytro Doncowem na czele. Ich pisma mówiły zupełnie otwarcie o dziejowej konieczności fizycznego usunięcia z terytorium Ukrainy obcego elementu narodowościowego – Polaków, Żydów, Czechów, a także „schłopiałych” (czyli nieprzyjmujących nacjonalistycznej idei) Ukraińców i otwarcie wzywały do eksterminacji. (...)