Derogowanie konwalidacji
  • Rafał A. ZiemkiewiczAutor:Rafał A. Ziemkiewicz

Derogowanie konwalidacji

Dodano:   /  Zmieniono: 
Subotnik Ziemkiewicza | Proszę Państwa, dziś zacznę felieton od zamknięcia sporu, który dramatycznie podzielił wszystkich Polaków – sporu o to, czy artykuł 195 Konstytucji deroguje artykuł 197 w kontekście ustępu 2 artykułu 8.

Otóż wykładnia, którą niniejszym ogłaszam, powiada: nie ma to najmniejszego znaczenia, albowiem Trybunał Konstytucyjny jest niekonstytucyjny.

Jest on niekonstytucyjny, albowiem niekonstytucyjny jest sposób jego powoływania i skład. Trybunał, jak łatwo zauważyć, składa się z samych prawników, co więcej, tryb doboru jego członków wyklucza uczestnictwo przedstawicieli praktycznie wszystkich innych zawodów, może poza zawodowymi politykami, ale i ci muszą mieć jakiś formalny tytuł. Sposób, w jaki ustawa konstruuje skład tego ważnego ciała jest więc sprzeczny z nadrzędną konstytucyjną zasada, iż „Rzeczpospolita Polska jest… państwem sprawiedliwości społecznej”. Sprawiedliwość społeczna wymaga zaś, aby we wszelkiego szczebla władzach – a TK niewątpliwie do takowych należy – reprezentowane były wszystkie grupy społeczne. Wszystkie płcie, zawody, środowiska społeczne, osoby różnego pochodzenia, religii i orientacji. I to w sposób proporcjonalny. Ta konstytucyjna zasada została w obecnej formule TK pogwałcona, zatem należy orzec jak w sentencji.

I niniejszym wyznaczam Parlamentowi termin – powiedzmy, do wakacji – żeby uchwalił nową ustawę regulującą sposób wyboru, skład i tryb pracy TK, tak, aby było to zgodne z konstytucyjną zasadą sprawiedliwości społecznej.

No i co? Sprawa załatwiona? Powiecie Państwo, że nie bardzo. Ja też wiem, oczywiście, że nie bardzo. Ale dlaczego moja wykładnia co do rozumienia, na czym polegać ma realizowanie przez państwo sprawiedliwości społecznej, nie stanie się wykładnią obowiązującą?

Z tej samej przyczyny, dla której gdybym, dajmy na to, ustawił gdzieś – choćby nawet było to w Zachęcie albo Zamku Ujazdowskim – zardzewiałą rurę od pieca albo przekładnię poprzeczną od kombajnu „Vistula” z łożyskiem przegubowym, potocznie zwanym treblinką, to byłaby to dla wszystkich tylko zardzewiała rura tudzież przekładnia. Ale gdybym zrobił dokładnie to samo, mając w kieszeni dyplom ukończenia Akademii Sztuk Pięknych i legitymację członkowską Związku Polskich Artystów Plastyków – to przytargany przeze mnie złom byłby rzeźbą, performansem czy jak tam jeszcze zwał, w każdym razie dziełem sztuki. Moje powyższe dywagacje na temat sprawiedliwości społecznej są tylko dywagacjami, bo ja to ja. Ale gdyby dokładnie te same głupoty o reprezentatywności bądź niereprezentatywności różnych ciał w świetle konstytucji wygłosił ekskatedralnie odpowiednio do tego namaszczony i upoważniony do tego członek tej kasty magów, która skupiła ostatnio na sobie społeczną uwagę, to jako żywo, mimo całej swej absurdalności, mogłyby być konstytucyjną wykładnią.

Możecie mi Państwo wierzyć albo nie – najlepiej sprawdźcie sami – ale wiele orzeczeń przesławnego Trybunału opiera się na dokładnie takim samym dywagowaniu, jak moja wykładnia niekonstytucyjności prof. Rzeplińskiego i jego ekipy. Konstytucja pełna jest stwierdzeń równie niejasnych i intuicyjnych jak ta „sprawiedliwość społeczna”, a ich interpretowanie, które oczywiście magowie starają się nam przedstawić jako rodzaj wiedzy ścisłej, wymagającej odpowiednich wtajemniczeń i inicjacji, nie różni się w swej istocie od tego, czego uczono mnie na polonistyce jako tzw. interpretacji wiersza, czyli nieśmiertelnego „co poeta miał na myśli”. Oczywiście, sztuka interpretowania poezji ma swoje kanony, i aby być w niej biegłym, trzeba trochę poczytać, ale w końcu przyjść może ktoś, kto widzi w takim dajmy na to Mickiewiczu sens zupełnie inny niż pozostali, i jeśli zdoła skupić wokół siebie odpowiednio wielu wyznawców i utworzyć swoją szkołę, i wylobbować sobie wpływ na podręczniki, to jego interpretacja stanie się obowiązkową, dezaktualizując poprzednią.

Powiadają profesorowie PO, że artykuł 195, mówiący, że TK orzeka na podstawie Konstytucji, jest ważniejszy od art. 197 mówiącego że tryb tego orzekania reguluje ustawa. A profesorowie PiS, że odwrotnie. No i co? Nie ma kryteriów obiektywnych, jak przy dwa dodać dwa, więc pozostaje jedynie wybrać sobie, którym profesorom się wierzy. Bo co ma decydować, liczba profesorów? To w takim razie, jeśli dobrze liczę, wersja „195>197” ma 5, w porywach 6 głosicieli, a wersja 197>195 ośmiu. Ale tych ośmiu to głównie profesorowie z Zielonej Góry, UKSW etc., a po stronie PO jest Jagiellonka i część UW, więc może przyjąć, że profesor profesorowi nierówny?

Pamiętam, jak profesor Rzepliński upierał się w TV Republika, że czerwcowy wybór przez PO pięciu sędziów, któremu sam w pewnym stopniu patronował, nie naruszył prawa, a tylko pewien dobry obyczaj. Dwa dni potem TK w składzie czysto wtedy jeszcze peowsko-peeselowskim orzekł, że jednak był bezprawny (jakkolwiek tylko częściowo, choć to, czy uchwała powołująca za jednym zamachem pięciu sędziów mogła być ważna częściowo, a częściowo nie, jak przysłowiowe częściowo świeże jajko, to osobny temat do deliberacji między panami ustrojowymi w togi, łańcuchy i śmieszne rogate czapki). I ja mam wierzyć w nieomylność i pana Rzeplińskiego, i jego Trybunału, który sam go zakwestionował?

Mniejsza z tym, każe mi się wierzyć, że to, czy wygra szkoła 195>197 czy 197>195 jest probierzem demokracji i praworządności. Mnie to nawet nie za bardzo śmieszy. Ale powiedzcie to temu rolnikowi, któremu komornik zajumał traktor, powiedzcie tej pani, co pięć miesięcy garowała bo się prokuratorowi pomyliły nazwy banków, powiedzcie „Staruchowi”, Maćkowi Dobrowolskiemu czy teraz Marcinowi Falkowskiemu, powiedzcie to przedsiębiorcom zgnojonym przez prokuratorów czy skarbówki – oni na pewno docenią wagę tego zagrożenia, jakie niesie za sobą narzucanie przez większość sejmową Trybunałowi mylnego interpretowania derogacji. I ani chybi wyjdą w tej sprawie na ulice, by na coraz częściej powtarzane wezwanie opozycji przelać w imię „obrony demokracji” krew.

No cóż, ktoś się tu naczytał Guliwera i na poważnie uwierzył, że kwestia, od którego końca każe Konstytucja rozbijać jajko to społeczny dynamit. Obcując z mediami, zdominowanymi przez ludzi, którzy wydają się tym problemem niezwykle przejęci, można odnieść wrażenie, że każdy Polak, choćby nie tylko nie miał o sprawie najbledszego pojęcia (sami liderzy tej agitacji często nie mają) ale i wisiała mu ona przysłowiową nacią musi opowiedzieć się albo za PiS, albo za którymś z wcieleń PO.

A ja, jeśli już muszę, opowiadam się za Kukizem. Jego propozycja kompromisu jest zdecydowanie najlepsza, bo zakłada rozwiązanie TK i jego ponowny wybór przez Sejm większością 2/3, co oznaczałoby TK złożony z osób akceptowalnych i dla PiS, i dla PO. A to ważne, bo jednym z większych kłamstw w całej tej kampanii derogowania przez PO pisowskiej konwalidacji jest przedstawianie obecnego składu Trybunału jako grupy bezstronnych ekspertów. Otóż nie, to nie jest grupa mędrców nie trzymająca z żadną ze stron, tylko grupa ekspertów trzymających z poprzednią władzą, czego dowodzi kilka zupełnie haniebnych orzeczeń, jakie oni na rzecz tamtej władzy wydali, na czele z klepnięciem kradzieży przez nią 150 miliardów z OFE czy usankcjonowaniem skazywania ludzi za transparenty „Donald matole”.

Wiem, że dostęp do zawodów prawniczych jest od dawna w Polsce limitowany, ale myślę, że chyba da się w tej Sodomie znaleźć kilkunastu profesorów, którzy nie będą tak jawnie angażować się w politykę, jak pan Rzepliński. A jeśli nie, to w razie czego podsuwam gotową wykładnię, uzasadniająca otwarcie Trybunału na sędziów spoza korporacji.

Czytaj także