Jak ocenia Pan ostatni szczyt Unii Europejskiej, podczas którego krajom Grupy Wyszehradzkiej udało się zablokować kandydaturę Fransa Timmermansa na przewodniczącego Komisji Europejskiej?
Prof. Norbert Maliszewski: Ten szczyt pokazał, że po wyborach do Parlamentu Europejskiego coś się w Unii Europejskiej zmieniło. Wcześniej, gdy Francja i Niemcy uzgadniały jakiś plan, to był on bardzo szybko przegłosowywany. Gdy pojawiał się jakiś problem, jak choćby w sprawie kryzysu migracyjnego, to nacisk Angeli Merkel działał, dochodziło do wyłomu w Grupie Wyszehradzkiej, stanowisko Francji i Niemiec było przegłosowywane.
Co się zmieniło podczas tego szczytu?
Teraz widzimy, że pozycja Merkel jest bardzo osłabiona. Przeciwko niemieckiej kanclerz zbuntowali się członkowie jej własnej frakcji – Europejskiej Partii Ludowej. Nie udało się też złamać jedności krajów Grupy Wyszehradzkiej. I to pomimo, że jeden z przywódców grupy należy do frakcji socjalistów, więc pokusa była. A mimo to tę jedność udało się zachować.
Jak to wygląda z perspektywy polskiej?
Polsce po raz pierwszy udało się stworzyć tzw. mniejszość blokującą. Udało się zablokować kandydata zgłoszonego wcześniej. Oczywiście nie było szansy, by kandydatem na szefa Komisji Europejskiej został ktoś z Europy Środkowej. Po Donaldzie Tusku nieprędko pojawi się osoba z Europy Środkowej i Wschodniej na tak eksponowanym stanowisku. Ale kandydatka na przewodniczącą Komisji ma pewne zalety także z punktu widzenia naszego regionu, choćby z uwagi na jej krytyczny stosunek do Rosji. Zbieżny ze stanowiskiem polskiego rządu.
Są jednak komentarze, że była to ze strony Polski porażka i klęska. To w końcu klęska, czy jednak sukces?
Bez wątpienia pozytywem jest choćby to, że istnieje szansa, że głos państw Grupy Wyszehradzkiej będzie się w Europie liczył. A te wszystkie głosy o porażce też służą konkretnemu celowi. Chodzi o to by przedstawiać polski rząd jako niezdolny do wynegocjowania ważnych spraw. A kraj nasz jako kraj izolowany.
Czyli jest to krytyka na użytek wewnętrzny. Ale też czy na użytek wewnętrzny nie ma „podkręcania” tego sukcesu przez stronę rządową – oto rząd jest skuteczny, zablokował Timmermansa itd.?
Tu szklanka będzie zawsze w połowie pełna i w połowie pusta. Zwolennicy partii rządzącej będą przekonani o wielkim sukcesie. Zwolennicy opozycji – będą mówili o klęsce. Padać będą argumenty nieracjonalne – na przykład, że Polska nie uzyskała żadnego z najważniejszych stanowisk. Tymczasem po kadencji Donalda Tuska nie było żadnych szans, by Polak został szefem komisji bądź Rady Europejskiej. Te argumenty ze strony zwolenników opozycji będą jednak padały.
I ostatnia kwestia – jak te negocjacje wpłyną na pozycję premiera Mateusza Morawieckiego?
W obozie rządzącym znaczenie premiera wzrosło. Nastąpiło przełamanie mitu o izolacji PiS w Unii Europejskiej. Zbudowanie przez premiera mniejszości blokującej dla kandydata, który byłby niekorzystny dla Polski i miał być wybrany wbrew Polsce zwiększy autorytet Mateusza Morawieckiego.
Czytaj też:
Morawiecki: Osiągnęliśmy cele, które sobie postawiliśmy
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.