Tak było jeszcze przed zmianą władzy, gdy od znanych ze sceny i z ekranu twarzy roiło się w komitecie wyborczym Bronisława Komorowskiego, a każde weekendowe wydanie „Gazety Wyborczej” przynosiło kolejne antypisowskie filipiki Olbrychskiego, Kowalewskiego, Kondrata, obu Stuhrów czy przypominającego o sobie od czasu do czasu zapewnieniem, że nigdy nie zagra w „Smoleńsku”, Opani.
Gdy pomimo wszystkich tych przestróg i apeli „wieś narzuciła nam prezydenta”, a potem w głosowaniu do Sejmu wyborcy „sprzedali się za 500+”, temperatura ich emocji i wypowiedzi jeszcze wzrosła. Wystarczy wstukać w internetową wyszukiwarkę frazę, dajmy na to, „znany aktor ostro o PiS” albo „aktor mocno o Kaczyńskim”. Pojawią się nazwiska Barcisia, Pszoniaka, Lindy, Seweryna, Gajosa, pomniejszych nie licząc.
A wszystko, co przeczytać można w gazetach czy Internecie, to i tak nic wobec tego, co wypada w aktorskim towarzystwie prezentować w kontaktach osobistych. Tu „jechanie” po PiS i wygłaszanie „jedynie słusznych” poglądów na temat aborcji, zagrażającego Polsce faszyzmu, strasznego wstydu przed Europą etc. jest wręcz obowiązkowym otwarciem rozmowy, pokazaniem, że należy się do „właściwego” towarzystwa. Wyklucza zaś z niego nie tylko deklarowanie sympatii do partii rządzącej, ale nawet powściągliwość w jej potępianiu czy deklaracja apolityczności. Wiele mogliby o tym powiedzieć aktorzy, którzy zagrali w filmie „Smoleńsk” Antoniego Krauzego – mniejsze lub większe złośliwości i szykany wobec nich stały się wręcz środowiskowym sportem, do czego zresztą zachęcają antypisowskie media (przypomnijmy, że już tuż po wyborach do takiej formy „walki”, poprzez szykanowanie zwolenników „reżimu” i członków ich rodzin wzywała „Polityka”). Najbardziej znaną ofiarą jest filmowa generałowa Błasikowa, Aldona Struzik, która za karę straciła pracę wykładowcy we wrocławskiej filii krakowskiej PWST; o pomniejszych przykrościach dotknięci nimi nie chcą publicznie mówić, i trudno się temu dziwić.
Polityczne przechylenie środowiska na lewo nie jest polską specyfiką. Mel Gibson mówił kiedyś ironicznie, że w Hollywood „jest nas, konserwatystów, aż trzech, i nawet pozwalają nam mieć swój stolik, pod warunkiem że nie rozmawiamy zbyt głośno”. Naturalna sympatia ku lewicy czy raczej właśnie – naturalna niechęć do wartości konserwatywnych – zdaje się mieć sporo wspólnego z samym trybem życia, jakiemu bardzo sprzyja poważnie traktowany zawód aktorski. Trudno tu o trwałe związki, o czas dla rodziny – sukces opłacany jest pełną dyspozycyjnością i nerwowym, „szarpanym” trybem życia, w którym często sięga się po różnego rodzaju „spidy”. Ponadprzeciętna jest tu liczba rozwodów, przypadków alkoholizmu, seksoholizmu i innych uzależnień.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.