Damian Cygan: Dlaczego Turcja wysłała dziesiątki tysięcy uchodźców na pogranicze z Grecją?
Mateusz Chudziak: To sygnał dla Unii Europejskiej, a przede wszystkim jej dwóch najważniejszych państw – Niemiec i Francji. Ankara pokazuje w ten sposób, do czego jest zdolna, jeśli nie uzyska należytego jej zdaniem wsparcia politycznego w rozmowach z Rosją wokół Idlibu. Chodzi o całościowe podejście Zachodu do problemów, z jakimi musi zmagać się Turcja, czyli z migracją z Syrii i presją ze strony Federacji Rosyjskiej.
Czego Recep Erdogan oczekuje od UE? Bo przecież nie bez powodu gra uchodźczą kartą.
Jak dotąd Erdogan nie wypowiada umów, które zostały zawarte między Turcją a Unią Europejską. Nie mówi też o pieniądzach, których oczekuje od UE. Natomiast wprost domaga się większego zaangażowania politycznego w problem Idlibu, czyli możliwego upadku ostatniej enklawy syryjskiej opozycji. Wynika to stąd, że ewentualny upadek Idlibu i odwojowanie tego terytorium przez wojska Baszara al-Asada wspierane przez lotnictwo rosyjskie, niesie za sobą bardzo poważne konsekwencje destabilizacji Turcji.
Jakie?
Po pierwsze, Turcja nie jest w stanie przyjąć miliona uchodźców, a to jest minimalna liczba, jaka pojawiłaby się na jej terytorium w razie upadku opozycji w Idlibie. Po drugie, Ankara boi się sfrustrowanych bojowników syryjskiej opozycji, którzy też mogą się znaleźć na terenie Turcji i stanowić poważne zagrożenie dla bezpieczeństwa wewnętrznego tego kraju.
Czy Erdogan próbuje wciągnąć UE w konflikt, w którym po drugiej stronie jest Rosja?
Nie nazwałbym tego w ten sposób. Chodzi przede wszystkim o zaangażowanie polityczne i dyplomatyczne Unii w uregulowanie sytuacji. Wiadomo, że nie ma mowy o wariancie militarnym z udziałem żadnego państwa europejskiego i Erdogan o tym wie. W tej sytuacji nie siła militarna ma największe znaczenie, lecz siła polityczna, której Turcja w konfrontacji z Rosją nie ma. W Ankarze uważa się, że jej pozycja polityczna wzrosłaby, gdyby uzyskała poparcie dwóch najważniejszych unijnych stolic – Berlina i Paryża.
Jak ważna w tej nowej rozgrywce o uchodźców jest sytuacja w samym Idlibie? Co będzie, jeśli ten bastion syryjskiej opozycji upadnie?
Przede wszystkim Turcja nie chce mieć na sumieniu syryjskich cywili. Jednocześnie musi brać pod uwagę nastroje panujące we własnym społeczeństwie, które do Syryjczyków nastawione jest wrogo. Gdyby Idlib upadł, Turcja musiałaby wpuścić ludność cywilną na swoje terytorium. Mowa o około 4 mln ludzi. Tylko na granicy turecko-syryjskiej znajduje się ich około milion, a takiej liczby Turcja nie jest w stanie przyjąć. Przedsmakiem tego, co może się wydarzyć, było zeszłotygodniowe otwarcie granic i celowe przetransportowanie na pogranicze z Grecją nawet nie uchodźców syryjskich, ale w ogóle migrantów, którzy przybyli do Turcji z innych krajów i na jej terytorium dotychczas przebywali. W pesymistycznym scenariuszu ten milion ludzi z Idlibu przechodzi do Turcji. Ta nie ma najmniejszej ochoty trzymać ich na własnym terytorium i daje im wolną drogę do Europy. A to grozi nową odsłoną kryzysu migracyjnego.
Pytanie, ile wśród tych osób jest prawdziwych uchodźców, którzy rzeczywiście potrzebują pomocy, a ile migrantów ekonomicznych?
Jeśli chodzi o ludzi, którzy w ostatnim tygodniu pojawili się na granicy turecko-greckiej, to najwięcej jest tam Afgańczyków. Turcja ma na swoim terytorium 4 mln migrantów z różnych państw, z czego 3,6 mln stanowią Syryjczycy. Reszta to ludzie z bardzo różnych kierunków – Afganistanu, Iraku, Afryki Północnej i Afryki Subsaharyjskiej. Dotychczas oni wszyscy przebywali na terytorium Turcji jako migranci, którzy nie posiadają prawa do azylu politycznego. Przynajmniej częściowe załatwienie tego problemu reguluje umowa między Turcją a UE. Polega ona na tym, że Ankara trzyma na swoim terytorium takich migrantów, a w zamian za to Unia przyjmuje Syryjczyków posiadających prawo do azylu politycznego. Ostatnie działania Turcji to odstąpienie od wykonywania dotychczasowych postanowień tej umowy.
Dlaczego odstąpienie, a nie po po prostu złamanie?
Ponieważ Turcja nie wypowiedziała tej umowy. Cały czas obowiązuje również umowa z UE o readmisji. Jeśli Ankara tych umów nie wypowiada i nie chce zniszczyć swoich instytucjonalnych związków z Unią Europejską – a tego moim zdaniem nie zrobi, bo nie stać jej na to ani politycznie, ani ekonomicznie – to tak czy inaczej w przyszłości będzie musiała przyjąć tych wszystkich ludzi z powrotem, a "oddać" Syryjczyków, których ma na swoim terytorium.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.