Im dłużej przypatruję się przebiegowi tzw. rekonstrukcji rządu, tym większe mam wrażenie, jakbym oglądał osobliwy spektakl. Nie umiem jedynie powiedzieć, czy bardziej jest to operetka, groteska czy farsa.
Fakt pierwszy, czyli program dla nowego-starego rządu. Miał on się znajdować w grubej, kilkusetstronicowej księdze, którą to wymachiwał przed nosami radosnych platformersów premier w czasie ostatniej konwencji PO. Program mógł rzeczywiście budzić szacunek, tym bardziej że słowem, które w wystąpieniu Donalda Tuska pojawiało się najczęściej, był wyraz „konkret”. Niestety, tak jak od mieszania w herbacie łyżeczką nie robi się ona słodka, tak też od powtarzania słowa „konkret” nie przestaje być on abstrakcją i ogółem.
Od biedy można było jeszcze uznać, że mimo umiłowania „konkretu” premier jest od wizji ogólnej, szczegółami zaś, danymi, propozycjami zmian zajmą się świeżo upieczeni ministrowie na czele z wicepremier Elżbietą Bieńkowską. Cóż, skoro i w jej wystąpieniu więcej było o potrzebie konkretów niż o tym, na czym one polegają. Resztki złudzenia prysnęły jednak, gdy dociekliwy dziennikarz TVN ustalił, że owa księga, którą premier się szczycił, to kompilacja strategii unijnych. Wygląda na to, że Donald Tusk zgarnął z biurka, co popadło, i tak ogłosił nowy wielki program.
Tak samo groteskowo wyglądały już konkretne, nomen omen, nominacje. Wszystko wskazuje na to, że nowy minister finansów Mateusz Szczurek otrzymał propozycję od premiera dwa dni przed swoim mianowaniem. Każdy, kto ma choćby niewielką wiedzę o funkcjonowaniu rządu, o roli i znaczeniu budżetu państwa, o tym, jak ważna jest funkcja ministra finansów, który musi radzić sobie z zakusami poszczególnych resortów, nie może nie zdumiewać się niefrasobliwością, z jaką premier dokonał wyboru. W wielu krajach Unii ministrami finansów zostają ważni politycy partii rządzącej. Tymczasem Mateusz Szczurek nigdy polityką się nie zajmował. Nic nie wskazuje też na to, by miał przygotowany program działania. A jeśli już, to z jego wcześniejszych wypowiedzi można by wnosić, że byłby to program antyrządowy – Szczurek krytykował reformę OFE oraz plan przystąpienia do strefy euro.
Ministrem edukacji została polityk, która zajmowała się sprawami społecznymi; Ministerstwo Administracji powierzono politykowi, który nigdy nie zarządzał dużymi grupami ludzi; Ministerstwo Transportu zostało zlikwidowane; w Ministerstwie Sportu za to zasiadł stary działacz, co się zowie. Jeśli gdzieś można dostrzec jakąś myśl, to w nominacji Elżbiety Bieńkowskiej na wicepremiera – ma ona się stać zapewne twarzą nowego rządu i dać mu to, czego Tusk tak bardzo potrzebuje: złudzenie świeżości i energetyczności.
Być może Tuskowi uda się dzięki tym zmianom zdobyć kilka procent głosów w sondażach więcej. Jednak na tym koniec. Operacja „rekonstrukcja” spaliła na panewce.