Konserwatywny amerykański portal The Federalist opisuje historię niejakiego Jimmiego Lai, miliardera z Hongkongu, który wychował się z samotną matką w komunistycznym obozie pracy. Po nawróceniu się na katolicyzm i przyjęciu wolnościowej postawy jego życie naznaczone jest ciągłym pasmem prześladowań ze strony funkcjonariuszy chińskiej partii komunistycznej. W maju mężczyzna trafił do więzienia na 14 miesięcy za udział w pro-demokratycznych manifestacjach.
Lai jest właścicielem gazety Apple Daily. Udało mu się przekazać komunikat z więzienia, który został opublikowany na łamach dziennika. „Naszym obowiązkiem jako dziennikarzy jest szukanie sprawiedliwości. Dopóki nie jesteśmy zaślepieni nieprawymi pokusami, dopóki nie pozwolimy, by zło przeniknęło przez nas, spełniamy naszą odpowiedzialność”. Z tak nieugiętą postawą, a na dodatek wynikającą z katolickich przekonań, nawet miliarder nie może spokojnie chodzić po ulicach kontrolowanego przez Chiny Hongkongu.
Pierwszy smak wolności. Od tragarza do miliardera
The Federalist opisuje moment, który dla Jimmiego Lai był swoistym „posmakowaniem wolności”, a było to, gdy jako dziecko pracował w roli tragarza na dworcu kolejowym i otrzymał od podróżnego z brytyjskiej części Hongkongu tabliczkę czekolady. Obecnie sam jest obywatelem Wielkiej Brytanii, co nie przeszkodziło władzom chińskim w doprowadzeniu do uwięzienia go na ponad rok.
73-letni mężczyzna dorobił się korzystając z trwającej do 1997 roku autonomii brytyjskiej kolonii, jaką stanowiła część Hongkongu. Pierwsze poważne kroki stawiał w fabryce ubrań, w której doszedł do dyrektorskiego stanowiska. Zarobione pieniądze zainwestował na giełdzie, co umożliwiło mu wykupienie fabryki i rozpoczęcie samodzielnej biznesowej drogi.
Żona i kard. Zen – droga wiary
Jimmy Lai, tak jak nie urodził się miliarderem, tak też nie urodził się katolikiem. Wiarę poznał za sprawą swojej żony, pobożnej kobiety, która zabrała go na Msze Święte sprawowane przez konserwatywnego kard. Josepha Zena. Świadectwo wiary wygłaszane na kazaniach głęboko poruszyło młodego Lai, który, przyjąwszy chrzest, nie pozwolił, by ziarno Ewangelii padło między ciernie.
Od tego momentu odważnie daje świadectwo wiary i przywiązania do wolności, pisząc prawdę na temat chińskiego komunizmu i wspierając dążenie ludności Hongkongu do demokracji i wyzwolenia spod wpływu Chińskiej Republiki Ludowej. Jak sam podkreślił w jednym z wywiadów, wiara pomogła mu zachować duszę. „Nikt nie można powiedzieć, że nie walczyliśmy… Więzienie jest uwieńczeniem mojego życia. Jestem całkowicie spokojny”.
Żywe trupy i komunistyczna „anty-religia”
Lai opisał specyficzną „religię, czy też anty-religię” partii komunistycznej, która w kreowaniu rzeczywistości i alternatywnych historii ludzkiego życia, próbuje upodabniać się do Boga. „Mają inicjację do partii jako rodzaj chrztu. Mają samokrytykę jako rodzaj wyznania grzechów, reedukację jako rodzaj pokuty, a wyniesienie na bohatera partii jako rodzaj świętości. I, oczywiście, Mao posiada coś w rodzaju wiecznego życia, w formie zdjęcia uśmiechającego się na placu w Tiananmen i w formie zabalsamowanych zwłok w trumnie Ale partia i jej członkowie nie mają dusz. W rzeczywistości są chodzącymi trupami, ponieważ nie ma w nich prawdy” – podkreślił Lai.
- Jeśli wierzę w Pana, jeśli wierzę, że każde cierpienie ma powód, a Pan cierpi ze mną, to z pewnością definiuje to osobę, którą się staję, więc jestem z nią pogodzony. Jestem, czym jestem. Jestem tym, w co wierzę. Nie mogę tego zmienić. A jeśli nie mogę tego zmienić, muszę przyjąć swój los z pochwałą – wyznał Jimmy Lai w rozmowie z Catholic Napa Institute.
Czytaj też:
Hongkong: Kościół uczci Mszą ofiary masakry na placu TiananmenCzytaj też:
Watykan zwleka z mianowaniem nowego biskupa HongkonguCzytaj też:
Kardynał Zen krytykuje ograniczenia liturgiczne w Bazylice św. Piotra