Przy analizie fenomenalnej głupoty, która panuje ostatnio w niektórych kręgach życia publicznego, nieodzowne jest zastosowanie efektu Dunninga-Krugera. Otóż dwaj psychologowie z amerykańskiego Uniwersytetu Cornella w stanie Nowy Jork – Justin Kruger i David Dunning – zbadali pod koniec lat 90. ubiegłego stulecia statystycznie zjawisko ludzkiej samooceny w trzech kategoriach: myślenia logicznego, znajomości gramatyki i poczucia humoru.
Wybór ten nie był przypadkiem, te trzy kategorie są bowiem istotne w działalności publicznej. Osoba publiczna, zwłaszcza aspirująca do roli autorytetu, winna wyróżniać się logiką i prawidłowym językiem, a poczucie humoru jest sprawdzianem inteligencji i zdolności autorefleksji. Wynik badań obu uczonych potwierdził najgorsze obawy. Uczestnicy badania najniżej notowani w testach charakteryzowali się jednocześnie najwyższą samooceną, podczas gdy ci, którzy wykazali się najwyższymi kompetencjami w tych trzech dziedzinach, na ogół nie doceniali swej wiedzy i umiejętności. To więc, co obserwujemy w życiu publicznym, jest efektem kompletnego braku równowagi w samoocenie: ludzie pozbawieni inteligencji, zdolności logicznego myślenia, wiedzy, a nawet mówiący niepoprawnie lub nieporadnie są nadreprezentowani w życiu publicznym, ponieważ nie mają zahamowań. Może to zresztą wynikać z tego, że czując się pewnie w jakiejś dziedzinie, uważają, że poradzą sobie w każdej innej.
Wykryty przez Dunnina i Krugera błąd poznawczy, zwany także w psychologii „złudzeniem ponadprzeciętności”, w literaturze znany jest jako Lake Wobegon effect, w ślad za miasteczkiem wymyślonym przez znakomitego żartownisia z Minnesoty Garrisona Keillora. Otóż w miasteczku owym wszystkie dzieci były podobno „ponadprzeciętne”. Poważni psychologowie twierdzą, że przyczyną tego zjawiska może być stosowanie uproszczonych reguł wnioskowania, czyli heurystyki wydawania sądów, dobieranie sobie fałszywych punktów odniesienia, skrajny egocentryzm, nieumiejętność uogólniania zjawisk szczegółowych, a także „szum umysłowy”.
Sprawa ma jednak także drugą stronę. Powstaje bowiem pytanie, skąd się owi ludzie biorą na publicznym świeczniku. Czy sama „asertywność”, tupet czy bezczelność wystarczy? Ktoś ich tam jednak chce i powstaje pytanie, kto oraz dlaczego. Na to pytanie nauka jeszcze nie znalazła odpowiedzi, ale postawić można dwie hipotezy. Po pierwsze, mogą ich tam chcieć wyborcy, pragnący widzieć na świeczniku osobników podobnie bezrefleksyjnych
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.