"Gazeta Polska" informuje, że w pierwszych dniach po katastrofie smoleńskiej funkcjonariusze Służby Wywiadu Wojskowego pracowali bez większych zastrzeżeń, a do Warszawy spływały informacje mogące przyczynić się do wyjaśnienia tragedii – w tym także te obciążające Rosjan. Wszystko miało się zmienić 16 kwietnia 2010 roku, a więc zaledwie kilka dni po katastrofie. Wówczas Komitet Śledczy przy Prokuraturze Generalnej Rosji ogłosił, iż zakończono czynności procesowe na miejscu katastrofy.
Tygodnik stwierdza, że od tego czasu zaczęto powielać ustalenia Rosjan. "Skąd taka wolta? Częściową odpowiedź na to pytanie znajdujemy w raporcie SWW ze Smoleńska z dnia 18 kwietnia 2010 r. Stwierdzono tam, że »w razie uznania rosyjskiej winy dojdzie do politycznej katastrofy o międzynarodowych reperkusjach«, włącznie z konfliktem z Rosją. Zdaniem funkcjonariusza SWW »uznanie rosyjskiej winy« groziłoby też »podjęciem przez opozycję ataku na rząd Donalda Tuska«" – czytamy.
"Gazeta Polska" informuje również, że "jeszcze bardziej porażający" jest dokument, który sporządzono następnego dnia w centrali SWW i rozesłano do wszystkich struktur. "Informuje się w nim m.in., że do polskiego wywiadu wojskowego zgłosił się rosyjski pilot wojskowy, twierdzący, że katastrofa to wina Rosjan (świadka potraktowano jako prowokatora, chcącego zaszkodzić rosyjsko-polskiemu pojednaniu). Następnie pada wymowne zdanie: »zakazuje się przekazywania jakichkolwiek informacji na temat przyczyn katastrofy«. Według naszych informacji na dokumencie z 19 kwietnia 2010 r. widnieje parafka szefa SWW gen. Radosława Kujawy" – informuje tygodnik.
Czytaj też:
"Ściśle tajne" zawiadomienie do prokuratury. Chodzi o działania służb ws. Smoleńska