W pomyśle zatrudnienia ukraińskich lekarzy jakoś nie wspomina się o wymogu szczepień. Nadal pacjenci z objawami COVID-19 nie są przyjmowani w przychodniach, bo powszechną praktyką są teleporady. Po tym, jak na łamach „Do Rzeczy” opublikowałem informację o tym, że mając objawy COVID-19, zostałem przez lekarza przyjęty i przebadany, wciąż docierają do mnie bliżsi i dalsi znajomi, prosząc o kontakt, ponieważ z podejrzeniem koronawirusa nikt nie chce ich przyjąć. Maskarada z zasłanianiem twarzy trwa i mimo że już chyba nikt normalny nie wierzy w jakąkolwiek ochronną funkcję i sens maskowania, a Internet jest pełen zdjęć najważniejszych osób w państwie, na tych samych spotkaniach, w maskach i za chwilkę bez masek, resort zdrowia nie wycofał się z absurdalnych zarządzeń.
Cały czas trwają też represje wobec lekarzy, którzy kwestionowali covidowe dogmaty. W chwili, gdy oddaję tekst, nie wiem, jak zakończyła się rozprawa przed Sądem Okręgowej Izby Lekarskiej w Bydgoszczy o odebranie uprawnień dr Katarzynie Ratkowskiej. Jej podstawowym „przestępstwem” jest doprowadzenie do ujawnienia listy ośrodków, gdzie za zgodą prezesa URPL Grzegorza Cessaka Pfizer prowadził eksperymentalne szczepienia na dzieciach poniżej 12. roku życia. Wśród poddanych eksperymentalnym szczepieniom miały być dzieci do pierwszego roku życia. Ani na chwilę nie zostały też zatrzymane prace nad dokumentem WHO dotyczącym globalnego i centralnego zarządzania polityką zdrowotną w sytuacji pojawienia się nowej pandemii. Skoro pandemię można zadekretować nie na podstawie liczby zgonów i strasznych objawów, ale na podstawie liczby pozytywnych testów, to łatwo przewidzieć, jakie narzędzia dostaną do rąk różni dziwni ludzie i do czego mogą być zdolni, oczywiście… w trosce o nasze zdrowie
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.