DoRzeczy.pl: Komisja Europejska chce wyeliminować węgiel z unijnej energetyki w perspektywie 2050 roku. W Polsce tymczasem niemal 80 proc. energii elektrycznej produkują elektrownie węglowe. Czy propozycje Komisji można uznać za mrzonki?
Henryk Baranowski: Ten plan Komisji Europejskiej należy traktować z naszej perspektywy jako nierealny. Byłby dla Polski zbyt kosztowny, destrukcyjny i pozbawiony racjonalnych przesłanek. Przecież przez wzgląd na bezpieczeństwo energetyczne i dbając o stabilny wzrost gospodarczy kraju nie zamkniemy elektrowni. Potężne koszty, jakie poniosłaby wówczas Polska, byłyby nie tylko kosztami finansowymi, ale też społecznymi.
Jeśli Polska będzie przeciwna planowi odejścia od węgla, to może być oskarżona o blokowanie planu ochrony klimatu. I będzie uważana za „największego truciciela w Europie”. Co możemy więc zrobić?
HB: Warto otwarcie uświadamiać, że Unia Europejska chcąc wyeliminować węgiel, myli cele ze środkami. Deklaruje słuszny cel, który popieramy, czyli ochronę klimatu poprzez ograniczanie emisji szkodliwych substancji do atmosfery, ale jednocześnie nie chce zaakceptować naszej drogi, czyli sposobu, w jaki Polska chce ten cel osiągnąć. Tymczasem, wbrew negatywnym opiniom, Polska od lat znajduje się w pierwszej piątce państw Unii Europejskiej, pod względem poziomu redukcji emisji. Jednocześnie cały czas modernizujemy nasze elektrownie. Idealnie byłoby, by Unia Europejska dostrzegając specyfikę naszej energetyki, zaakceptowała „polską drogę” do osiągnięcia wyznaczonych celów. Tym bardziej, że jest ona zgodna z międzynarodowymi normami. A jednocześnie – co niezwykle ważne - nie zagraża stabilności gospodarki. I nie chodzi tu o jakieś nadzwyczajne oczekiwania naszego kraju, ale o możliwości, by przejść do gospodarki niskoemisyjnej na takich zasadach, które zagwarantują Polsce, jako krajowi członkowskiemu Unii, poszanowanie prawa do wolnego wyboru miksu energetycznego oraz technologii.
Wygląda na to, że polskie argumenty nie przekonują Komisji Europejskiej. Skoro przygotowała tzw. Pakiet Zimowy, czyli nowy plan łączący politykę klimatyczną z bezpieczeństwem energetycznym. A wśród propozycji jest na przykład takie rozwiązanie, jak zakaz budowy elektrowni, które będą emitować więcej niż 550 kg dwutlenku węgla przy produkcji jednej megawatogodziny energii. Czy w tej sytuacji będziemy w ogóle budować w Polsce jakieś elektrownie na węgiel?
HB: Mówiąc wprost – polskiej energetyce będzie niezwykle trudno sprostać tym wymaganiom. Nie jest to niemożliwe, ale z pewnością niezwykle kosztowne. Niestety tzw. Pakiet Zimowy w obecnej wersji uderza w interesy polskiej energetyki i całej naszej gospodarki. Mam nadzieję, że przedstawiciele instytucji unijnych dostrzegą to i odstąpią od planowanych sztucznych i krzywdzących przepisów. Dyskryminują one takie państwa jak Polska, których gospodarka – z oczywistych powodów i uwarunkowań surowcowych – opiera się na węglu. A nowoczesne elektrownie węglowe muszą w Polsce powstać, bo w przeciwnym razie w perspektywie najbliższej dekady zabraknie nam energii elektrycznej. Pomysły, jakie proponuje Bruksela, czyli m. in. wymóg ograniczenia poziomu emisyjności CO2 do maksymalnie 550 kg na MWh, pokrzyżują te plany inwestycyjne. I mało tego – jeżeli te nowe normy obejmą za pięć lat także elektrownie już działające, część z nich trzeba będzie zamknąć. Jest to oczywiście najgorszy z możliwych scenariusz dla Polski. Efektem tego będzie zwiększenie się obszaru ubóstwa energetycznego, a przecież deklarowanym celem Komisji Europejskiej jest jego zmniejszanie.
Czyli w praktyce uważa Pan, że prąd będzie tak drogi, iż części społeczeństwa nie będzie stać na jego zakup. Tak określa się potocznie ubóstwo energetyczne. Ale może to nie wymagania Komisji Europejskiej są problemem, tylko jednak energetyka polska nie chce lub nie umie dostosować się do nowej rzeczywistości i zbyt wolno się modernizuje?
HB: Robimy co możemy, ale cały czas mierzymy się z historycznymi uwarunkowaniami sektora, dla którego priorytetem było wytwarzanie energii w oparciu o surowce konwencjonalne. Mając to na uwadze łatwiej jest zrozumieć, że niemożliwa jest transformacja energetyki w ciągu kilku lat, gdyż proces ten wymaga szczególnej ostrożności i rozwagi. Polska energetyka bardzo poważnie traktuje sprawę ochrony środowiska – w ciągu ostatnich 30 lat emisja dwutlenku węgla zmniejszyła się o 36 procent. Gdy budujemy w elektrowniach węglowych nowe bloki, to mamy na względzie dbałość o środowisko i konieczność spełnienia rygorystycznych unijnych wymogów, dlatego te w elektrowni Opole emitować będą o jedną czwartą mniej dwutlenku węgla od tych, które obecnie tam działają.
Komisja Europejska oprócz Pakietu Zimowego wprowadziła już też nowe ostrzejsze normy emisji zanieczyszczeń przemysłowych i szykuje zmiany w systemie handlu uprawnieniami do emisji dwutlenku węgla, które muszą kupować elektrownie węglowe. Jakie będą ich skutki?
HB: O nowych restrykcjach, przygotowywanych przez Brukselę, wiemy od dłuższego czasu i dlatego staraliśmy się stopniowo i sukcesywnie do nich dostosowywać. Oszacowaliśmy, że dostosowanie naszych elektrowni do najnowszych norm emisji będzie nas kosztować około 1,8 mld zł. Jesteśmy zdeterminowani ponieść ten koszt, żeby zapewnić stałe dostawy czystej i przyjaznej dla środowiska energii elektrycznej w akceptowalnej dla odbiorców cenie. Natomiast przy negocjacjach przyszłości Europejskiego Systemu Handlu Emisjami liczymy na aktywność polskiego rządu tak, by uwzględniona została nasza specyficzna sytuacja, a wynika ona ze wspomnianych już uwarunkowań historycznych, geograficznych i głównego dostępnego paliwa jakim jest węgiel. Oczywiście każda podwyżka ceny uprawnień do emisji to dodatkowe koszty dla całej energetyki. W ubiegłym roku wydaliśmy na nie w PGE 1,15 mld złotych i niemal 350 mln w minionym kwartale. Niestety należy to traktować jako swoisty podatek, obciążający cenę energii dla Polaków. Dlatego tak ważna jest rola rządu w negocjacjach z Brukselą, o których wcześniej wspomniałem.
Wprowadzając ostre normy KE liczy, że tym samym zmusi państwa takie jak Polska, by na przykład budowały elektrownie na gaz lub więcej odnawialnych źródeł. Skoro to możliwe w Niemczech, to dlaczego nie w Polsce?
HB: Wygłaszanie tez mówiących o tym, że można w ciągu kilku lat, bez strat dla gospodarki i polskiego społeczeństwa, przestawić miks energetyczny na odnawialne źródła energii, jest czystym populizmem. Rzeczywiście Niemcy, z prawie 30-proc. udziałem energii elektrycznej z odnawialnych źródeł energii, uznawane są za lidera energetycznej zmiany na Starym Kontynencie. Nie należy jednak zapominać o kosztach tej transformacji, które ponoszą w całości niemieckie gospodarstwa domowe. Energia z wiatru czy słońca nie jest darmowa – żeby z niej korzystać trzeba ponieść bardzo wysokie koszty związane z zakupem technologii, a także wziąć pod uwagę jej małą efektywność i nieprzewidywalność, bo przecież nie zawsze wiatr wieje, a słońce nie zawsze świeci na tyle mocno, by móc produkować z niego energię. Wyliczenia Niemieckiego Stowarzyszenia Energetyki i Gospodarki Wodnej udowadniają, że energia z odnawialnych źródeł jest około cztery razy droższa, niż energia ze źródeł konwencjonalnych. Polski i polskich konsumentów na to nie stać. Wykorzystanie do produkcji energii polskiego węgla daje nam niezależność energetyczną i pozwala wytwarzać niezbędną do rozwoju gospodarczego energię po stabilnych i akceptowalnych dla Polaków cenach.