Czy to może jedynie manewr taktyczny, który ma służyć zaatakowaniu Lewicy z jednej strony, a odebraniu motywacji wyborcom PiS z drugiej?
Gdyby postawić obok siebie Tuska z roku 2007 czy 2008 oraz obecnego, ten pierwszy po krótkiej wymianie zdań z tym drugim musiałby dojść do wniosku, że ma do czynienia z jakimś podstawionym sobowtórem faktycznie pracującym dla PiS. Z dawnego Tuska, który przynajmniej na poziomie retorycznym był czempionem liberalizmu, niewiele dzisiaj zostało. Przeciwnie – można odnieść wrażenie, że lider Platformy Obywatelskiej idzie w zawody z Jarosławem Kaczyński, gdy chodzi o socjalną stronę swojej politycznej oferty.
Jeszcze w 2007 r. ówczesny świeżo upieczony premier zapowiadał z sejmowej mównicy, że osobiście wyrzuci z rządu każdego, kto wspomni o podwyżce podatków. Później powinien był wyrzucić właściwie sam siebie, bo to rząd Platformy zaczął wymyślać nowe opłaty i podnosić podatki, tłumacząc się światowym kryzysem. O tym momencie swojej politycznej kariery Tusk zresztą stara się nie wspominać. Aczkolwiek i tak PO pozostawała pod tym względem w tyle wobec obecnej władzy. Przeskakujemy o 15 lat naprzód i widzimy Tuska, który kaja się za podniesienie wieku emerytalnego – co akurat było jedną z jego względnie sensownych decyzji – a „500+” uważa za świętość. Żeby tylko to, ale zwrot jest w zasadzie o 180 stopni.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.