26 września w systemie rurociągów Nord Stream 1 (NS1) i Nord Stream 2 (NS2) doszło do eksplozji i wycieku gazu w czterech miejscach jednocześnie. Władze Niemiec, Danii i Szwecji nie wykluczyły sabotażu jako przyczyny, natomiast Rosja uznała to za "akt międzynarodowego terroryzmu" – prezydent Władimir Putin wprost obarczył odpowiedzialnością Zachód.
W momencie wybuchu oba gazociągi nie przesyłały gazu do Niemiec – oddanie NS2 do użytku zostało zawieszone przez Berlin w związku z inwazją Rosji na Ukrainę, a przesył NS1 został bezterminowo wstrzymany przez Gazprom pod koniec sierpnia pod pretekstem usterek technicznych tłoczni położonej w Rosji.
Materiały wybuchowe
Na początku listopada spółka Nord Stream AG, operator gazociągu, poinformowała o zakończeniu wstępnego zbierania danych w miejscu uszkodzenia pierwszej nitki gazociągu Nord Stream w wyłącznej strefie ekonomicznej Szwecji. Według wstępnych wyników oględzin miejsca uszkodzenia, na dnie morskim w odległości około 248 m odnaleziono kratery o głębokości od 3 do 5 metrów.
18 listopada szwedzka prokuratura podała, że na miejscu odnaleziono ślady materiałów wybuchowych.
Nowe informacje prokuratury
Szwedzka prokuratura już w połowie listopada informowała, że badania ukazały, iż doszło do sabotażu.
Teraz prokurator Mats Ljungqvist przekazał najnowsze informacje ws. wybuchów. – Nic nie wskazuje, aby wybuch nastąpił ze środka rury. To była siła z zewnątrz – stwierdził.
W rozmowie z dziennikiem "Expressen"Ljungqvist stwierdził, że prokuratura wie już, "co się wydarzyło". – Wiemy też, jaki to materiał wybuchowy – dodał.
Sam dziennik stawia tezę, że ładunek wybuchowy został podłożony za pomocą statku. Gazeta przywołuje w tym kontekście opinię eksperta Hansa Liwanga ze Szwedzkiej Akademii Obrony.
Czytaj też:
Opublikowano pierwszy film pokazujący zniszczony Nord Stream 2Czytaj też:
Gazociąg Baltic Pipe osiągnął pełną przepustowość