Gdy 25 czerwca na scenę dortmundzkiej Westfalenhalle wkraczał Gerhard Schröder, witały go huczne oklaski. W tym miejscu Willy Brandt rozpoczynał w 1972 r. kampanię wyborczą, zakończoną historycznie najlepszym dla niemieckiej socjaldemokracji wynikiem. Teraz ostatni dotychczasowy kanclerz Niemiec wywodzący się z SPD miał wesprzeć lewicowego kandydata na to stanowisko, Martina Schulza. – Nie zapominajcie o polityce odprężenia. Ona należy do socjaldemokracji, a wy, drodzy towarzysze i towarzyszki, jesteście spadkobiercami tej polityki. Pokój i stabilność na naszym kontynencie mogą istnieć tylko, jeśli mamy rozsądne i dobre stosunki z naszym wielkim sąsiadem Rosją – mówił, co spotkało się z gromkim aplauzem. Są jednak pewne granice w prorosyjskości, których nawet były niemiecki kanclerz przekroczyć nie może. A Schröder właśnie to zrobił, przez co poparcie wyrażone dla Schulza przez i tak budzącego spore kontrowersje byłego polityka może się okazać pocałunkiem śmierci. (...)
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.