Niestety, Brytyjczycy chyba nie docenili tej szlachetnej inicjatywy. W odpowiedzi pojawiły się pytania, czy zadaniem policji ma być wdzięczenie się do transów i innych dziwnych postaci, czy też może chwytanie przestępców. Pojawiły się też sugestie, że tęczowa policja z Lancashire na pewno zyska ogromny szacunek i posłuch wśród agresywnej społeczności muzułmańskiej i będzie tym skuteczniej zapobiegać terroryzmowi.
Ten lud brytyjski to jednak zacofany jest. Dobrze, że wychodzą z Unii, nie będą opóźniać postępów postępu.
***
Uruchomiwszy kampanię „Sprawiedliwe sądy”, czyli zadbawszy o należytą postawę ideologiczną narodu, rząd postanowił zadbać także o należytą tężyznę fizyczną i zapowiedział wydanie w ciągu dwóch lat 100 milionów złotych na ogólnodostępne obiekty sportowe.
Portal wPolityce.pl napisał, że „rząd daje 100 milionów”. Przypomnę więc tylko po raz kolejny za Margaret Thatcher, że żaden rząd nie ma własnych pieniędzy. Ma tylko pieniądze podatników, więc niczego nie „daje”. Najwyżej rozdaje z nie swoich.
Pytanie brzmi, czy rząd w ogóle powinien się takimi sprawami zajmować. I czy w ogóle musi istnieć kuriozalne Ministerstwo Sportu, które ten projekt firmuje. Wiadomo natomiast na pewno, że wobec nowej inicjatywy władzy, tak troskliwie dbającej o rozwój obywateli, nikt z PiS już nigdy nie powinien się śmiać z platformerskich orlików.
***
Zatem rząd twierdzi, że bardzo dba o tężyznę fizyczną i zamierza na to wydać 100 milionów. Ciekaw jestem, ile kosztowałby państwowy program odciążenia dzieci w szkołach. Tornister czwartoklasisty w zwykły dzień nauki zawiera książki, ważące ponad 3 kg. Same książki. Do tego dochodzą zeszyty, przybory piśmienne (trzeba mieć, bo inaczej grozi obniżenie oceny), drugie śniadanie. Całość waży, lekko licząc, około 8 kg. A powinna najwyżej połowę tego.
Byłoby lżej, gdyby każda szkoła miała komplety podręczników na ławkę i szafki dla uczniów. No, ale to może nie byłoby tak efektowne jak nowe obiekty sportowe i nie można by poprzecinać sobie wstęg. A tak – obiekty będą, na tych obiektach będą się bawić dzieciaczki ze zwyrodnieniami kręgosłupa.
***
Posłanka PO Joanna Fabisiak alarmuje: w ciągu 20 lat średnie roczne spożycie piwa przez Polaka wzrosło z 39 do 99 litrów (do 2015 roku). Pani poseł, zatroskana o kondycję duchową i fizyczną narodu podobnie jak formacja rządząca, zainterpelowała do Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej w tej sprawie. Zwróciła uwagę, że telewizja narodowa nie powinna zarabiać na reklamach piwa. „Problem dużej liczby reklam piwa w telewizji publicznej znany jest resortowi” – odpowiedział z bólem wiceminister Krzysztof Michałkiewicz. Podobno ministerstwo apelowało już do TVP, żeby tak bardzo piwa nie reklamowała, ale bez skutku.
Nie chcę być złym prorokiem, ale sądzę, że ta nieustająca troska o kondycję moralną, polityczną i fizyczną narodu, która – to widać – wręcz rozrywa od środka niektórych polityków partii rządzącej, ale i opozycji, zaowocuje w końcu jakimś rozwiązaniem na miarę amerykańskiej prohibicji. A stado pelikanów (czyli pisowskich lemingów) ochoczo temu przyklaśnie, tłumacząc, że to wszystko przecież dla naszego dobra.
Droga pani poseł Fabisiak, mam propozycję: czy nie zechciałaby Pani zostać misjonarką trzeźwości i wyjechać na misję do Czech? Tam w 2014 roku średnie spożycie piwa na mieszkańca wyniosło 142 litry. Wynika z tego jasno, że to chory, zapijaczony naród, któremu Pani troska potrzebna jest dziś bardziej niż Polakom. Proszę się najpierw zająć Czechami, a jak już się tam Pani powiedzie, wtedy proszę wrócić do nas.
(Tu notka prywatna do mojego czeskiego kolegi Martina Ehla z dziennika Hospodářské noviny: Martine, omlouvám se, musel jsem.)
***
Warszawskie Forum Samorządowe zleciło badanie, dotyczące stosunku warszawian do agresywnej antysamochodowej polityki miejskiej, promowanej przez ratusz, różne organizacje miejskie oraz, szaleńczo i od lat, przez „Gazetę Wyborczą”.
Okazuje się, że 49 proc. jest za dalszymi ograniczeniami wobec kierowców, ale 46 proc. jest przeciw nim. To wynik dający do myślenia, wziąwszy pod uwagę, że od lat mieszkańcy poddawani są agresywnej propagandzie, promującej jedynie słuszny model miasta z drogami rowerowymi, skwerkami i duperelkami, a dyskryminujący kierowców, a w dodatku mówimy o z samej swojej natury zlewaczałej stolicy. Co jeszcze ciekawsze, ograniczenia popierają przede wszystkim ci, którzy samochodem i tak nie jeżdżą, czyli osoby starsze (70+) oraz niepracujące.
Na Patryka Jakiego posypały się gromy, między innymi ze strony towarzysza Zandberga (nadal ktoś uważa, że walka z kierowcami nie ma podglebia ideologicznego?), za jego ostrą wypowiedź o tym, jak w mieście (przecież nie tylko w stolicy) dyskryminowani są kierowcy. Nie muszę mówić, że u mnie wiceminister zarobił tymi słowami punkty. Czas na prezydenta miasta, który odebrałby Warszawę z rąk różnych lobby, w tym antysamochodowych szaleńców, i zwrócił ją zwykłym ludziom.
***
A skoro o tym mowa – w najbliższą niedzielę znów masa mieszkańców stolicy będzie cierpieć przez zabawę garstki, bo w Warszawie znów maraton. Przypomnę: Warszawa jest jednym z bodaj trzech miast na świecie, gdzie odbywają się co roku aż dwa maratony. Nie wiem nawet, czy ten najbliższy sponsoruje PZU czy Orlen – i niewiele mnie to obchodzi. Wiem, że przez rywalizację dwóch spółek skarbu państwa mieszkańcy miasta są spychani na drugi plan dwa razy do roku zamiast raz (nie licząc oczywiście pozostałych ponad 130 imprez biegowych, organizowanych co roku). I nic tu nie zmieniły rządy PiS, absurdalna zabawa trwa.
Tym razem – wyjątkowo – nie zostaną zamknięci w swojej dzielnicy mieszkańcy Saskiej Kępy, za to Ursynów zostanie przecięty na pół.
A na koniec, jak zwykle, i tak wygra jakiś Murzyn, zawodowo biegający maratony, który nie będzie nawet wiedział, w jakim mieście aktualnie jest.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.